Facebook

wtorek, 6 maja 2014

Nowy Down do przesłuchania... i jest czego słuchać !

Wielkimi krokami przybliża się premiera nowej Ep-ki grupy Down, nazwanej Down IV Ep Part II .

Przedpremierowo można posłuchac całości nagrania na stronie czasopisma Metalhammer:

http://www.metalhammer.co.uk/news/2014-05-06/exclusive-down-iv-part-2-ep

Ciekawostką jest licznik riffów, przekręcający się w trakcie odsłuchiwania :)

Po pierwszym przesłuchaniu mogę powiedzieć, że jest dooobrze. Bardziej dynamicznie niż na Part I, Downowo, a jednocześnie Sabbathowo. Bagiennie i piekielnie....

piątek, 18 kwietnia 2014

Czy internet ograbił i zabił Budkę Suflera? Czy Stonesi chcieli okraść Krysię Prońko?

Nie tak dawno temu , legendarny polski zespół rockowy, Budka Suflera, ogłosił zakończenie działalności. Myli się ten, kto pomyśli, że leciwi panowie tak po prostu postanowili przejść na emeryturę. O nie ! Oni zostali zabici. Przez internet. W każdym razie tak twierdzą...

Z wywiadem ogłaszającym tą straszną zbrodnię można zapoznać sie tutaj: Koniec Budki Suflera. "Ogłupiały świat zjada własny ogon" . Cytując Romualda Lipkę : "15 lat temu nikt nie wiedział, że na całym świecie ludzie kultury, którzy swoją myślą utrzymują świat, zostaną ograbieni przez internet, czyli przez cudo techniki. Generalnie żyjemy w czasach, w których zrezygnowano z płacenia ludziom za ich umiejętności i dobra intelektualne, jakie w nich goszczą. To jest ogłupiały świat, ponieważ zjada własny ogon. Do niczego to nie prowadzi." Koniec legendarnej kapeli nie nadszedł jednak nagle. zwiastował go już w 2007 Krzysztof Cugowski : Internet jest zły, bo płyty Budki Suflera się nie sprzedają . Czytając wypowiedzi zasłużonych w końcu muzyków byłem lekko zażenowany. Odniosłem wrażenie, że panowie obrazili się na wszystkich jak dzieci i tupią nóżkami, bo świat jest zły, a oni pokrzywdzeni.

Nie piszę tego posta po to, żeby pastwić się nad zespołem, który cenię za dawne dokonania, nie piszę też po to, żeby usprawiedliwić internetowe piractwo. Zaciekawił mnie po prostu fakt, że starzy, doświadczeni faceci nie rozumieją na czym polega otaczający ich świat. Nie rozumieją, że powodem spadku sprzedaży płyt Budki Suflera wcale nie jest internet, ba, nawet nie sądzę, żeby dużo ludzi te ich płyty ściągało. Budko Suflera, może czas zastanowić się czy problemem nie jest po prostu serwowanie wtórniactwa, odgrzewanych niesmacznych kotletów i żądanie w zamian milionów? Czy problem nie polega też na tym, że po prostu część fanów Budki odeszła już na wieczny odpoczynek (lub na przykład ogłuchła), a zespół nigdy nie oferował nic młodszym ludziom? Może problem Budki polega na tym, że można ją usłyszeć w każdej mainstreamowej stacji radiowej, pomiędzy reklamą stoperanu i lactovaginalu? Może zespoły, które przyzwyczaiły ludzi do tego, że grają za darmo na sponsorowanych przez lokalne samorządy spędach małomiasteczkowego ludu nie mogą liczyć na to, że pojawią się chętni na biletowane koncerty? Może granie zachowawczej, miałkiej muzyki bez polotu, która jednym uchem wpada, a drugim wypada jest jednak na rękę tylko reklamodawcom stacji radiowych?

Ciekawe, że na internet nie narzeka inny polski artysta, Nergal, który w jednym z wywiadów powiedział :"W dobie Internetu, kiedy wszyscy narzekają i walczą z piractwem, ja robię dokładnie odwrotnie. Mówię: „ściągajcie i jeżeli ta płyta się wam spodoba, to proszę, idźcie do sklepu i ją kupcie”. Co ciekawe, Behemoth nie tylko sprzedaje dziesiątki tysięcy płyt na całym świecie, ale także wypełnia do ostatniego miejsca duże sale koncertowe. Jakoś nie słyszałem, żeby Nergal narzekał na spadek wpływów, podejrzewam, że jest odwrotnie. Dlaczego? Bo nagrywa płyty i robi koncerty za które ludzie chcą płacić, zamiast grać na Dniach Pieczarki w Wąbrzeźnie i promować rzygo-hity w RMF.

Internetu nie boi się też Trent Reznor z Nine Inch Nails, któremu zdarza się nawet udostępnić cały album, lub przynajmniej obszerne fragmenty swoich nagrań za darmo. Album "The Slip" z roku 2008 został ściągnięty ze strony grupy 2 miliony razy, jeszcze przed wydaniem fizycznej wersji płyty. Pomimo tozajął 13 miejsce na liście sprzedaży płyt Billboard.

Ja osobiście uważam, że internet dał szansę nieporównywalnie większej grupie ludzi, zarówno profesjonalnym, jak i amatorskim muzykom na zaprezentowanie swojej twórczości. Czy fakt, że zespoły i wykonawcy, za którymi stoją wielkie koncerny i których muzyka jest zwykle w jakiś sposób moderowana przez wytwórnie, tracą na dostępności muzyki w internecie, powinien ograniczać innym dostęp do propagowania swojej sztuki i upubliczniania jej w taki sposób, jaki uznają za stosowny ?

Drugim ciekawym wydarzeniem ostatnich tygodni był protest "Związku Zawodowego Muzyków RP" przeciwko planowanemu "ponoć" koncertowi The Rolling Stones, który miałby się odbyć w czerwcu w Warszawie, z okazji 25 rocznicy pierwszych wolnych wyborów w Polsce. Argument jaki podnosili muzycy był taki, że pieniądze, które przeznaczonoby na koncert Stonesów powinni dostać oni, Muzycy Polscy. Apel podpisały takie gwiazdy jak Robert Chojnacki, Krystyna Prońko, czy zespół Lombard.

Rozbawiło mnie także bardzo, że jedną z osób wypowiadających się w telewizji w obronie protestu była Wanda Kwietniewska z kapeli Banda i Wanda, którą widziałem chyba pierwszy raz w życiu. Oczywiście znam i nawet posiadam na winylowym singlu największy hit zespołu - "HiFi", ale sądzę, że duża część widzów nie wiedziała z kim ma do czynienia. Naprawdę, każdy PRAWDZIWY POLAK cieszyłby się bardziej z występu na stadionie narodowym Krysi Prońko w duecie z Chojnackim, a może nawet i w trio z Andrzejem Krzywym, zamiast dekadenckiego The Rolling Stones. Ważne, że kasa by została w kieszeni polskich tuzów muzyki.



Co łączy te dwa wydarzenia? Strach przed utratą wpływów, niechęć, lub niemożność przystosowania się do nowych warunków. Starzy wykonawcy boją się, że działający do tej pory triumwirat "wytwórnia-stacje radiowe-niebiletowane koncerty za kasę samorządu/sponsora" przestanie działać i przynosić zyski, a Polsat nie zaprosi na sylwestra. Niska sprzedaż płyt to tylko jeden z symptomów nadchodzącej zmiany. Płytę kupi fan który uważa, że warto wydać kasę na kapelę którą lubi, kupi też bilet na koncert, kupi koszulkę. Jeśli artysta nie ma już nic do powiedzenia, nie kwestionuje zastanego porządku, odcina kupony od dawnej sławy, okopując się na swoich pozycjach, to nie może liczyć na zyski. Będzie tylko zapychaczem czasu antenowego pomiędzy blokami reklamowymi i konkursami sms-owymi, oraz tagiem na pudelku.

środa, 19 marca 2014

Ghost Dance - A Deeper Blue.



Pomyślałem sobie dziś, że po wpisach o Carnivore i Behemoth czas nieco złagodzić klimat i napisać parę słów o mało znanym zespole z zupełnie innej parafii... Ghost Dance, bo o nim mowa, był brytyjskim zespołem, działającym stosunkowo krótko bo w latach 1985-89, pozostawił po sobie jeden oficjalny album, oraz całą plejadę niezależnie wydanych singli i EP. Poza wspomnianym albumem, wszystkie nagrania kapeli ukazały się tylko i wyłącznie w formie płyt winylowych. Zespół jest w Polsce raczej bardzo mało znany, z RZADKA pojawiają się jakieś płyty na allegro, żeby coś kupić trzeba szukać na angielskim ebayu...



Muzycznie Ghost Dance można określić jako zespół post-punkowy, wykonujący rocka gotyckiego, zespołów takich było w latach 80. w Wielkiej Brytanii na pęczki. I nie było by w Ghost Dance nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że zespół został założony przez Gary Marx'a, czyli byłego członka The Sisters of Mercy i jednocześnie jednego z twórców charakterystycznego brzmienia legendarnej kapeli z Leeds. Gary Marx zaprosił do współpracy Anne Marie-Hurst, wokalistkę zimnofalowego zespołu Skeletal Family, który miał już wyrobioną w Wielkiej Brytanii niezłą renomę. Skład został uzupełniony przez basistę o dźwięcznej ksywie Etch, oraz automat perkusyjny nazwany pieszczotliwie Pandora. W późniejszym okresie do zespołu dołączali kolejni gitarzyści rytmiczni, a Pandorę zastąpił żywy perkusista

W utworach Ghost Dance wyraźnie słychać brzmienie wczesnego The Sisters Of Mercy, głównie dzięki charakterystycznym melodyjnym zagrywko Gary Marx'a, jednak zespół ma zupełnie inny charakter niż wymienione wyżej byłe kapele jego członków. Ghost Dance stawiało na melodię i przebojowość, nie ma tu tyle mroku, melancholii i buntu, co w muzyce Sióstr i Skeletal Family, udało się jednak zachować charakterystyczne zimne brzmienie lat 80., szczególnie w numerach, w których zespół wykorzystał automat perkusyjny.



Ghost Dance zakończył funkcjonowanie w roku 1989, kiedy wydawało się, że stał na progu kariery. Po serii niezależnie wydanych winylowych singli zespołowi udało się bowiem podpisać kontrakt z wielką wytwórnią płytową i wydać płytę, zatytułowaną "Stop The World". Niestety wraz z podpisaniem kontraktu w zespole zaczęły narastać tarcia, album nie sprzedawał się zbyt dobrze i drogi muzyków po prostu się rozeszły. Anne-Marie Hurst wróciła na scenę dopiero po 20 latach milczenia, od 2009 występując solowo i wykonując utwory z repertuaru Skeletal Family i Ghost Dance. Od 2012 roku Anne-Marie śpiewa w zreformowanym Skeletal Family.

Płytki, które posiadam w swojej kolekcji:


Utwór A Deeper Blue został wydany w roku 1986 na 4 utworowej, dwunastocalowej EP-ce The Grip Of Love.



oficjalna strona GhostDance - źródło zdjęć

TEKST W ORYGINALE

Głębia Niebieskości

Kolory bledną,
Gdzieś wewnątrz nas,
Te odcienie szarości,
Były kiedyś czernią i bielą.

Ilu jeszcze przeszło drogę tą,
Po to tylko by zrozumieć, że
To czego szukali,
Przed oczyma ich znika.

Pokaż mi gdzie fruną kolory,
Uciekając przed naszym wzrokiem,
Pomaluj nieskończone niebo,
Głębią niebieskości.

Kolory bledną,
Gdzieś wewnątrz nas,
Obietnica dana,
W oczach twych.

Ile już razy słyszałam te słowa?
Ile razu podnosiłam się z kolan?
Lecz kiedy spoglądam w twoje oczy,
Wiem, że to prawda.
Niespodziewanie się poddaję,
Głębi niebieskości,
Głębi niebieskości.

Poprzez morze, które dzieli nas,
Poprzez czas, pójdę za tobą,
Na zawsze zagubiona w oczach twych,
W głębi niebieskości.



poniedziałek, 10 marca 2014

Behemoth - The Satanist. Album który mnie zaskoczył.

W sumie nie wiem, czemu nie pisałem do tej pory o grupie Behemoth... Nergal i spółka często goszczą w moich głośnikach i słuchawkach, a przez ostatnie 10 lat parokrotnie byłem na ich koncertach. Byłem także świadkiem powrotu Nergala na scenę po wyleczeniu białaczki, kiedy 8 maja 2011 wystąpił niezapowiedzianie jako gość podczas katowickiego koncertu Fields Of The Nephilim. Może po prostu do tej pory czekałem na wydanie właśnie TEGO albumu. "The Satanist", bo o nim mowa jest dostępny w sklepach już od ponad miesiąca i spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem na całym świecie, a na amerykańskiej liście sprzedaży albumów Billboard top 200 zadebiutował od razu na 34 miejscu , czyli 21 miejsc wyżej, niż poprzedni album "Evangelion".

Muszę przyznać, że z jednej strony, obserwując stały progres Behemotha w kwestiach aranżacyjno-brzmieniowych spodziewałem się, że płyta będzie stanowiła następny krok w rozwoju kapeli. Spodziewałem się kolejnej płyty z rewelacyjną produkcją, selektywnym brzmieniem pomimo ciężaru i melodią pomiędzy blastami (jakby kto nie wiedział DEFINICJA BLASTA :)). Nie spodziewałem się jednak, że otrzymam płytę z jednej strony melodyjną i przebojową, pełną zaskakujących zmian nastroju i brzmień do jakich na nagraniach Behemotha nie przywykłem, a jednocześnie płytę ciężką, mroczną i w warstwie tekstowej równie bezkompromisową jak poprzedniczki.

Jednak zanim przejdę do peanów na temat muzyki zatrzymam się na chwilę przy tym co widzą oczy. Płytę otrzymujemy w grubej, srebrnej obwolucie, w której znajduje się czarna książka w twardej oprawie. Wewnątrz poza płytą CD i DVD (tak, gratisowo otrzymujemy 95 minutowy koncert na DVD!) znajduje się 22 stronicowy album, zawierający ręcznie kaligrafowane teksty utworów, parę zdań Nergala na temat każdego z nich, oraz reprodukcje serii obrazów namalowanych na potrzeby płyty. Sam sposób wydania płyty robi świetne wrażenie, widać, że zespół, oraz osoby zaangażowane w tworzenie wydawnictwa nie pozostawili nic przypadkowi. Okładka, książeczka, zawarte w niej obrazy, wszystko to jest częścią jednego dzieła. Stąd tez w moim odczuciu świętokradztwem (jak to zabrzmiało :)) byłoby ściąganie płyty w formie MP3. To wydawnictwo TRZEBA mieć w oryginale.



Jak to wszystko brzmi ? Ano brzmi nieco inaczej, niż to do czego Behemoth przyzwyczaił nas wcześniej. Instrumentarium wykorzystane na płycie (choć nie jest to do końca nowość) zawiera m.in. organy hammonda, saksofon, waltornię, czy wiolonczelę. Nie bójcie się jednak, wikipedia nadal klasyfikuje ten album jako death i black metal i tak według mnie powinno pozostać. Nadal mamy znajome z Behemothowych szlagierów blasty grane przez Inferno, jednak są one raczej dopełnieniem, a nie sednem całości. Nergal i Seth nadal precyzyjnie i szybko biją tłumione riffy, jednak coraz częściej przerywają atak i prezentują klasyczne, melodyjne, heavy metalowe, a miejscami wręcz hard rockowe zagrywki. W wokalizach nadal dominuje growling, jednak teksty wydają się być bardziej zrozumiałe, niż chociażby na płycie "Demigod", a wzorem utworu "Lucifer" z poprzedniego albumu wykorzystana została także w kawałku "In The Absence of Light" melorecytacja.
Nawiązania do klasycznego metalowego grania bardzo widoczne są chociażby w rewelacyjnych solówkach, które w moim odczuciu zdecydowanie są ozdobą płyty (np. w utworze "Messe Noire"...poezja !). "The Satanist" często zaskakuje słuchacza nie tylko zmianami tempa (płyta jest generalnie wolniejsza niż wcześniejsze), ale także akustycznymi wstawkami, które z przerywników urosły do miana pełnoprawnych elementów utworów.

Wszystko fajnie, tylko zaraz ktoś zapyta "A gdzie stary, dobry Behemoth !?". Otóż on tam nadal jest, tylko bardziej dojrzały, bardziej wysublimowany. Nergal nadal naciera bezkompromisowymi tekstami o znajomej tematyce, gdzie wątki biblijne przeplatają się z obrazami niewieścich łon rodzących węże ("Blow Your Trumpets Gabriel"), a Szatan jest bohaterem nie jednego wersu. Oczywiście ocena treści jakie prezentuje Nergal to indywidualna sprawa, można traktować je na poważnie, albo w kategoriach intelektualnej prowokacji, pewne jest, że ciężko przejść obok nich obojętnie.

Na pewno można zastanowić się jaka będzie kolejna, hipotetyczna płyta Behemotha? Wydaje mi się, że albumem "The Satanist" zespół osiągnął pewną granicę estetyczną. Jeśli Nergal i spółka zdecydują się iść w stronę grania melodyjnego, w stronę piosenek i szerszego grona odbiorców, może to oznaczać zmianę której nawet lojalni fani już nie przełkną. Z drugiej strony, znając Adama Darskiego (a cała Polska poznała go przez ostatnie parę lat całkiem nieźle) stagnacja, czy też regres są wykluczone. Na pewno będzie ciekawie

Na koniec chciałem jeszcze wspomnieć o bonusowej płycie DVD dołączonej do albumu. Zawiera ona zapis koncertu Behemotha, który odbył się w roku 2012 w rosyjskim Jekaterynburgu. Sam koncert jest ponad dwa razy dłuższy niż album stanowiący główne danie i po jego obejrzeniu muszę przyznać, że obroniłby się także jako osobne wydawnictwo. Świetny bonusowy dodatek.

Patrząc na wydawnictwo jako całość, należy "The Satanist" ocenić bardzo wysoko. Oczywiście blackened-death-metalowi puryści mogą obrażać się na wolniejsze tempo i saksofon ale dla mnie jest to mocne 8/10 .

Już na samo samiutkie zakończenie przydługiej recenzji chciałem przytoczyć fragment dramatu "Ślub" Witolda Gombrowicza, który został wykorzystany w utworze "In The Absence Of Light".

"Odrzucam wszelki ład, wszelką ideę
Nie ufam żadnej abstrakcji, doktrynie
Nie wierzę ani w Boga, ani w Rozum!
Dość już tych Bogów! Dajcie mi człowieka!
Niech będzie, jak ja, mętny, niedojrzały
Nieukończony, ciemny i niejasny
Abym z nim tańczył! Bawił się z nim! Z nim walczył
Przed nim udawał! Do niego się wdzięczył!
I jego gwałcił, w nim się kochał, na nim
Stwarzał się wciąż na nowo, nim rósł i tak rosnąc
Sam sobie dawał ślub w kościele ludzkim!"

czwartek, 6 marca 2014

Carnivore - Male Supremacy. Dominacja samców po długim zimowym śnie.

A więc po dłuugiej przerwie DarcieMordy wraca i jak onegdaj śpiewał zespół Take That jest z Wami Back For Good. Wena jest, żeby jeszcze był czas ..

Dzisiejszy post sponsoruje literka "C", jak Carnivore, czyli mięsożerca. Ten mało w sumie znany amerykański zespół wydał w latach 1985-87 tylko dwie płyty długogrające i pewnie dziś mało kto by o nim pamiętał, gdyby nie fakt, że jego założycielem i liderem był Peter Steele. Tak, ten sam Steele który zmarł 4 lata temu, wcześniej zdobywając sławę jako kontrowersyjny lider kontrowersyjnego i bluźnierczego Type-O-Negative. Jak się jednak okazuje, słynne Type-O-Negative nie było nawet w połowie tak kontrowersyjne i bluźniercze jak swój poprzednik, czyli trio Carnivore....



Grupa Carnivore powstała w pierwszej połowie lat 80-tych zeszłego wieku w Nowym Jorku. Jak napisałem powyżej jej założycielem był Pete Steele, wokalista i basista rosyjsko-islandzko-szkocko-norwesko-polskiego pochodzenia, urodzony w 1962 roku jako Peter Thomas Ratajczyk. O Peterze już pisałem wcześniej, przy okazji postów o utworach Type-O-Negative, więc nie ma co się zbyt dużo tutaj rozwodzić na jego temat... W każdym razie, styl grupy Carnivore można określić jako dosyć pierwotny thrash-metal z elementami punka i metalu klasycznego. To co wyróżniało zespół, to przede wszystkim specyficzny image i tematyka tekstów. Nie wiem, czy pierwotnym założeniem zespołu było zdobycie sławy poprzez wzbudzanie kontrowersji, jednak jeśli tak było, to efekt został osiągnięty. Teksty utworów były dokładnym przeciwieństwem politycznej poprawności, ociekały seksem, krwią i brutalnością. Zespół występował na scenie "udekorowanej" dyndającymi półtuszami wieprzowymi i innymi rekwizytami zakupionymi u rzeźnika, a muzycy fotografowali się wystylizowani na prehistorycznych barbarzyńców. Ostatecznie okazało się, że podsycana skandalem atmosfera wokół zespołu zepsuła się na tyle, że stała się jedną z przyczyn jego rozpadu.



Utwór, który chciałem przedstawić, to pochodzący z pierwszej płyty Carnivore "Male Supremacy". Prosta muzycznie konstrukcja, złożona z paru klasycznie thrashowych riffów i nastrojowej, akustycznej części środkowej, okraszona jest wulgarnym i mocno obrazowym tekstem, opisującym postać samca-wojownika-barbarzyńcy. Podmiot liryczny zabija, gwałci i rabuje przez pierwsze dwie zwrotki, jednak wraz z niespodziewaną zmianą tempa i nastroju utworu jego bohater staje się wrażliwym romantykiem, rozkochanym w swojej kobiecie. Pete Steele w typowy dla siebie ironiczny i przewrotny sposób pokazał dualizm męskiej natury. Utwór może jest nieco prymitywny i dosłowny, w porównaniu z niektórymi późniejszymi dziełami Type-O-Negative, jednak po uważnym wysłuchaniu można bez problemu wyłowić zwiastuny późniejszego muzycznego geniuszu Steele'a.



Wrażliwcom i moralnym purystom nie zalecam czytania tekstu :)
Jednak nie ma co się zżymać i bulwersować. Taki był i w dużej mierze nadal jest świat :).

Źródła zdjęć :
www.metal-archives.com
www.groundzero-brooklyn.com
www.piercingmetal.com

TEKST W ORYGINALE

Carnivore – Dominacja Samców

Żyję dla wojny, we krwi to mam,
Co chcę to wezmę, mężczyźni których zabiłem,
Zniewolone dzieci i wszystkie kobiety które zgwałciłem.
Pomiędzy nogami mam to, co czyni mnie samcem,
Walczącym, żrącym, pierdolącym co się da.
Na koniu, w świetle księżyca, pojedziemy aż po śmierć,
Północny wiatr pcha nas ku samozniszczeniu,
Mars, bóg wojny masturbuje się w gniewie,
Dzikie libido, które wyzwoliłem z klatki.

Dominacja Samców !

Pożeram mózgi swoich wrogów,
Z dumą noszę ich skalpy,
Palę ich miasta do gołej ziemi, kłaniają się przede mną więźniowie,
Mięśnie, pot, długi włos i brudna skóra, futra i łańcuchy,
Mój uniform porwany i znoszony, pełen z krwi plam.
Testosteron kopuluje z adrenaliną, płodząc syna ekstremalnej agresji,
Kobiety nigdy nie poznają, nie zrozumieją, co to znaczy zabijać gołymi rękami.

Po wojnie wracam do domu, słaby i zbolały,
Wpadam w twe ramiona.
Leżymy przy ogniu,
Karmisz moje pożądanie,
Ze mną w cieple jesteś bezpieczna.
Na zewnątrz zimny wiatr,
W izbie żaru blask, przed burzą chroni nas.

Lata mijały, walczyłem nocą i dniem,
Za swoją ziemię i króla.
Kobieto, to prawda
Ja walczę dla ciebie,
Jesteś dla mnie wszystkim.
Leżąc na futrach, kochaliśmy się,
Jakże jej ciało śpiewało !

Dominacja samców !