Facebook

poniedziałek, 18 lutego 2013

Destructive Daisy - recenzja debiutu

Dziś coś zupełnie z innej beczki, zamiast tradycyjnego tłumaczenia postanowiłem zrecenzować debiutancką płytę jednej z ciekawszych trójmiejskich kapel, z jakimi miałem okazję obcować, czyli w 100% żeńskiego kwartetu Destructive Daisy.

W ostatnią sobotę trochę z przypadku, a trochę z ciekawości trafiłem do gdańskiego klubu Mechanik, na koncert kapel Carnage i Destructive Daisy. Carnage dobrze znam, także ze wspólnych występów, wiedziałem więc czego mogę się spodziewać po ich występie. O Destructive Daisy wiedziałem z kolei tyle, ile przekazał mi kolega Karol z zaprzyjaźnionego zespołu Krunkera, czyli, że jest to kapela złożona z urodziwych niewiast, fajnie gra i fajnie brzmi. Jak się okazało, Karol mówił prawdę. Koncert bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, mimo pewnych niedostatków w brzmieniu, spowodowanych brakiem odpowiedniego nagłośnienia, oraz osoby odpowiedzialnej za realizację dźwięku (co jest niestety stałą przypadłością trójmiejskich klubów). Destructive Daisy przekazały publiczności solidną dawkę rockowej energii, okraszonej poprawną techniką i ciekawym image grupy. Po koncercie udało mi się nabyć drogą wyżebrania od członkiń zespołu ich wydaną własnym sumptem, debiutancką EP-kę.



Zacznę może od tego, że już na pierwszy rzut oka widać, że dziewczyny na poważnie podeszły do tematu, pod względem prezencji płytka wygląda bardzo profesjonalnie. Porządnie zaprojektowana okładka z rysunkiem przedstawiającym coś na kształt disneyowskiej Daisy, ucharakteryzowanej na logo gangu motocyklowego sygnalizuje, że nie będziemy mieli do czynienia z grzecznym graniem. Z tylnej okładki możemy dowiedzieć się, że na płytce znajdziemy 5 utworów, oraz poznać skład zespołu. Prosto, czytelnie i do rzeczy.



Po włożeniu płyty do odtwarzacza i wciśnięciu "Play" od pierwszych sekund słuchacza atakuje zwarta sekcja rytmiczna, z wyraźnie wysuniętym do przodu basem i mocno przesterowaną gitarą, wypluwającą hardrockowy riff. Perkusja od samego początku pozostaje nieco w tle, zostawiając miejsce dla rytmicznych riffów i pulsującego basu. Wokalistka Audri stylem śpiewania kojarzy mi się z Courtney Love, lub Shirley Manson z Garbage. Po pierwszych dwóch numerach - "Road To Ruin", oraz "Death Car" można już powiedzieć, że mamy do czynienia z wyjątkowo mocnym debiutem. Ostre i proste rockowe numery, przejmujący, opętańczy, przechodzący niekiedy w krzyk śpiew, do tego sekcja rytmiczna ze świetnie brzmiącym basem. Soczyste, często grane z tłumieniem riffy gitarowe dopełniane są przez dosyć oszczędne, lecz poprawnie zagrane solówki. Dwa początkowe utwory instrumentalnie utrzymane są w stylu klasycznego hardrocka z elementami metalu, wyraźnie , szczególnie w "Road to Ruin" usłyszeć można inspirację Motorhead. Brzmienie instrumentów jest surowe, bez zbędnego efekciarstwa. Wokal z kolei, to zupełnie inna para kaloszy - styl śpiewania Audri jest "grungeowo - postpunkowy" i przynosi na myśl takie zespoły jak Hole, czy L7.



Po dwóch dynamicznych utworach przychodzi czas na chwilę uspokojenia. Trzeci numer - "Panic", jest według mnie najlepszy na EP-ce. Powolny, oparty w zasadzie na dwóch riffach motyw przewodni, leniwa gra perkusji i hipnotyzujący bas budują mroczny nastrój. Klimat buduje także gitara, która dzięki grze na pełnych, nie tłumionych akordach, oraz użytych efektach jest bardziej przestrzenna, niż w poprzednich utworach. W połowie utworu w tle pojawiają się nawet dźwięki grane na klawiszach. Całość kojarzy mi się z kawałkiem "Mailman" Soundgardenów, z płyty "Superunknown". "Panic" wydaje się być utworem wyraźnie dzielącym Ep-kę na pół. O ile pierwsze dwa utwory stanowiły ukłon w stronę hardrocka, to dwa ostatnie siedzą głęboko w Seattle. "Barbed Wire" i "Teabuzz" mogły z powodzeniem być zagrane 25 lat temu w klubach miasta z którego wywodzi się grunge, najbardziej kojarzą mi się z pierwszymi dokonaniami Nirvany z płyty "Bleach".

Jak na płytę nagraną własnymi środkami, przez bądź co bądź amatorski, młody zespół, Ep-ka Destructive Daisy brzmi dobrze. Wydaje mi się (aczkolwiek mogę się mylić), że muzyka w większości nagrana została na "setę" (to znaczy przez zespół grający na żywo, a nie instrument po instrumencie), co znacznie zmniejsza możliwości manipulacji brzmieniem, ale z drugiej strony dodaje muzyce autentyzmu. Surowe i nieco brudne brzmienie nagrań jednych może razić, jednak dla innych będzie atutem. Jeżeli już miałbym napisać o płytce coś negatywnego, to moim zdaniem zdecydowanie za cicho w stosunku do reszty instrumentów jest perkusja, która często po prostu zostaje zdominowana przez bas i ostrą gitarę. Drugim mankamentem może być miejscami niewyraźna artykulacja partii wokalu, przez co często ciężko zrozumieć śpiewane słowa.

Podsumowując przyznać trzeba, że dziewczyny z Destructive Daisy odwaliły kawał dobrej roboty i mają sporą szansę na zaistnienie nie tylko na naszej lokalnej, zdominowanej przez sztampowy metal, oraz pseudointelektualny indie rock, scenie muzycznej. Ja na pewno będę trzymał kciuki. Płytę można bezpłatnie ściągnąć z serwisu Bandcamp, co polecam czym prędzej uczynić.

Moja ocena: 4/5

Destructive Daisy

vocal:Audri
guitar:Magda
bass guitar:Kleo
drums:Ada

Mix&Mastering - Michał Miegoń (Music Saloon Studio)

Płyta do ściągnięcia http://destructivedaisy.bandcamp.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz