Hej. Informuję, że blog bynajmniej nie zdechł. Z nadejściem lata zająłem się nagrywaniem płyty z moim zespołem Procez. Także czasu trochę jakby mniej. Ale spokojnie, za jakiś czas wena wróci :) Tematy w głowie już się tworzą ...
W międzyczasie proponuję zapoznać się z nagraniami kolejnych kapel, w których przyszło mi rzępolić:
Eyes Wide Open
Madnine - Hope
Madnine - Live@Mechanik
Procez - Sześć Pierwszych
Procez - Sześć Drugich
Zapraszam także na profil Procez na Facebooku
DarcieMordy poprzez tłumaczenie piosenek z języka angielskiego na język polski. Często także inne darcia mordy - najczęściej na tematy muzyczne. Wszystkie tłumaczenia są autorskie i niepowtarzalne, nie można wykorzystywać ich bez zgody autora.
sobota, 24 sierpnia 2013
czwartek, 20 czerwca 2013
Black Sabbath 13 - recenzja płyty - powrót legendy
Fani Black Sabbath (do których naturalnie zaliczam się także ja) czekali na nową płytę studyjną Black Sabbath od roku 1995, kiedy to ukazało się wybitnie przeciętne wydawnictwo "Forbidden". Jeszcze dłużej przyszło czekać na kolejny studyjny krążek z najsłynniejszym wokalistą, Ozzy Osbourn'em na wokalu, ostatnią bowiem płytą jaką nagrał Ozzy z Black Sabbath było "Never Say Die" z 1978 roku.
Owszem, były w tzw. międzyczasie wydawane różne koncertówki, kompilacje, była także wydana w 2009 roku płyta "The Devil You Know", gdzie funkcję wokalisty pełnił Ronnie James Dio, która jednak ze względów prawnych ukazała się pod szyldem Heaven And Hell.
Tak, czy inaczej udało się. Coś, co wydawało się jeszcze niedawno niemożliwe stało się faktem. Black Sabbath wydał dziewiątą studyjną płytę z Ozzym na wokalu. Sytuację skomplikowało co prawda wykrycie raka u gitarzysty, Tony'ego Iommi, który komponował i nagrywał ścieżki przechodząc chemioterapię. Z różnych przyczyn (wymieniane są finanse i brak formy pozwalającej na udział w trasie koncertowej) do zespołu nie dołączył oryginalny perusista, Bill Ward, w studiu zastąpił go znany z Rage Against The Machine i Audioslave - Brad Wilk. Producentem albumu został z kolei słynny Rick Rubin, znany między innymi z produkcji nagrań zespołów Metallica, Slayer, AC/DC, ale także Lany Del Ray, Justina Timberlake, czy RUN D.M.C. Celem Rubina stało się wyprodukowanie dzieła, które miało brzmieć jak stary, klasyczny Sabbath. Płyta została nagrana w dużej części przez zespół grający "na żywo". Ozzy, Geezer i Tony przygotowywali się do sesji słuchając wspólnie swoich starych nagrań, media nakręcały atmosferę, a fani zastanawiali się, czy Black Sabbath osiągnie poziom sprzed lat.
Płyta ukazała się na rynku w drugim tygodniu czerwca, jej wydanie poprzedziła publikacja opisanego już przeze mnie singla "God is Dead?". Album dostępny jest w dwóch wersjach, zwykłej 8-utworowej, oraz deluxe, rozszerzonej o płytę z trzema dodatkowymi numerami. W USA dostępna jest także wersja z czwartym bonusem, utworem Naivete in Black. Okładka płyty utrzymana jest w mrocznym nastroju, znajduje się na niej zdjęcie płonącej liczby "13", na tle nocnego nieba i zarysów suchych drzew. Tytuł płyty, według słów Ozzy'ego nawiązuje do trzynastu lat wzajemnych podchodów, spotkań i rozstań, oraz procesów sądowych, jakie wytaczali sobie członkowie zespołu, zanim wreszcie spotkali się w studio.
Wspomniany wcześniej zamysł Ricka Rubina, żeby nagrać płytę surową, o pierwotnym brzmieniu był według mnie jak najbardziej słuszny i w praktyce został zrealizowany perfekcyjnie. Od pierwszych dźwięków otwierającego krążek "End Of The Beginning" słychać, że Black Sabbath wrócił na dobre. Potężne brzmienie gitary i basu, który jak za dawnych lat dubluje riffy jest rewelacyjne. Ozzy śpiewa w niższych rejestrach niż zwykle, zgodnie z decyzją producenta nie forsuje głosu i pozostaje w swojej naturalnej skali. Kompozycyjnie zespół bardzo mocno nawiązuje do swoich najlepszych dokonań. Utwory z "13" mogły równie dobrze powstać w latach 1971-72, gdzieś pomiędzy płytami "Master of Reality" a "Vol. 4". Pierwszy utwór rozpoczyna się powoli, ociężale, po to, aby w środkowej części przyspieszyć i zakończyć się dość długą solówką. Oczywiste dla słuchacza są nawiązania do kompozycji z początku lat 70-tych, jednak moim zdaniem nie stanowi to zarzutu. Można utyskiwać, że Black Sabbath naśladuje sam siebie, jednak czy nie jest to właśnie to, czego fani oczekiwali? Opisywany już wcześniej, singlowy "God is Dead?" utrzymany jest w podobnym, dość wolnym tempie, jednak różni się dość znacznie od swojego poprzednika na płycie. Tony Iommi w zwrotce gra na czystym kanale, a w całym utworze przewodnią rolę pełni doskonale klekoczący bas Geezera. Trzeci kawałek, "Loner" zaczyna się szybszym, dynamiczniejszym riffem, Sabbathowy walec przyspiesza podczas pierwszych dwóch zwrotek, po czym wyśpiewane przez Ozzyego "Aaaalllright Now!" przynosi chwilę uspokojenia, a potem kolejne dynamiczne riffy i solówkę. Tekst utworu zdaje się być kontynuacją piosenki "Johny Blade" z 1978 roku, "A friend to no one. He's got no place to go", sugestywnie śpiewa Ozzy, snując historię o wyalienowanym indywidualiście. Czwarty numer - "Zeitgeist" chyba najbardziej bezpośrednio nawiązuje do dawnych lat. Akustyczna gitara i bongosy w tle bardzo przypominają bowiem nagrany 43 lata temu "Planet Caravan", akcenty na pianinie mogą z kolei przypominać niektóre momenty z płyt "Vol.4', lub "Sabbath Bloody Sabbath". Początkowe cztery utwory stanowią jakby jedną całość, akustyczny "Zeitgeist" uspokaja słuchacza, żeby przygotować go na drugą połowę albumu, którą otwiera "Age of Reason". Po dwóch frazach samotnej perkusji której akompaniuje tylko cichy odgłos strun, dotykanych przez przygotowującego się do grania Iommiego słyszymy melodyjny wstęp, poprzedzający jeden z najlepszych riffów zwrotkowych na płycie. Ozzy szaleńczo pyta nas "Do you hear the thunder, raging in the sky?" i słyszymy, że Sabbathowy motor rozgrzał się na dobre. Muzyka zaczyna wręcz hipnotyzować i przenosi nas do ciemnych i zadymionych klubów w robotniczym Birmingham, gdzie Black Sabbath rozpoczynał karierę. "Age of Reason" jest utworem składającym się z co najmniej trzech osobnych części, spiętych podstawowym, melodyjnym riffem. Pierwsze motoryczne zwrotki przechodzą w dynamiczną część środkową, po której następuje melodyjny most spinający z rewelacyjną częścią solówkową. To co dzieje się od piątej minuty utworu należy dla mnie do najgenialniejszych dokonań zespołu, na równi z dziełami takimi jak "Megalomania", "Heaven and Hell", czy "When Death Calls"... nawet nie jestem w stanie zliczyć ile razy, przez ostatnie kilka dni słuchałem "Age of Reason", za każdym razem mając gęsią skórkę ... Kolejnym perfekcyjnym kawałkiem na płycie "13" jest przedostatni "Damaged Soul". Tym razem zespół zaskoczył słuchaczy prezentując utwór bardzo głęboko zakorzeniony w klasycznym bluesie. Tak grającego Sabbath jeszcze nie było, mrocznym dźwiękom basu i gitary akompaniuje Ozzy, grający na harmonijce ustnej, a Brad Wilk bębni niczym młody Bill Ward. Ozzy zawodzi "Born in a graveyard, adopted by sin", solówka Iommi'ego brzmi tak spontanicznie i świeżo, jakby była zaimprowizowana podczas sesji nagraniowej. Po genialnym "Damaged Soul", następuje zamykający podstawowe wydanie płyty utwór "Dear Father", który kończą odgłosy gromów, deszczu i dzwonów. Płyta "13" kończy się więc tak samo, jak 43 lata wcześniej zaczynał się debiutancki album grupy.
Tak jak wspomniałem na wstępie, do wersji deluxe albumu dołączono drugi krążek, zawierający trzy bonusowe utwory: "Methademic", "Piece of Mind"i "Pariah". Już słuchając pierwszego z nich rozumiemy, czemu zespół postanowił wydać je na osobnej płycie. Bonusowe utwory są w zupełnie innym klimacie , niż 8 utworów na płycie podstawowej, są szybsze, bardziej dynamiczne, przypominają nieco utwory znane z solowych płyt Osbourne'a. Generalnie druga płytka jest bardzo dobrym dopełnieniem albumu, jednak cieszę się, że te trzy utwory znalazły się na osobnym krążku. Dzięki temu został utrzymany mroczny, ciężki i duszny klimat płyty podstawowej, po której przesłuchaniu możemy - aczkolwiek nie musimy - rozruszać się utworami bonusowymi.
Osobny akapit warto poświęcić produkcji i brzmieniu albumu. Rickowi Rubinowi udało się uzyskać brzmienie jednocześnie przejrzyste i naturalne, bez utraty ciężaru kompozycji. Bardzo podobają mi się momenty, w których wyraźnie słychać mimowolne potrącenia tłumionych strun, przed utworem "Dear Father" pozostawiono nawet dźwięk przełączania efektu nogą - charakterystyczne kliknięcie. Dzięki tym zabiegom słuchacz ma wrażenie, że stoi i gra przed nim prawdziwy, żywy zespół
Już po tygodniu od rozpoczęcia sprzedaży album "13" osiągnął ogromny sukces komercyjny. Na większości list sprzedaży debiutował od razu na pierwszej pozycji. Sprzedaż w USA w pierwszym tygodniu po premierze wyniosła 141 tysięcy egzemplarzy i jak dziś ogłoszono, Black Sabbath po raz pierwszy w swojej niemal 45 letniej historii znalazł się na czele listy Billboardu.
Jak ocenić płytę? Muszę, przyznać, że w przypadku Black Sabbath nie potrafię być obiektywny. Sceptycy mogą zarzucić, że Black Sabbath kopiuje samych siebie, z czym w sumie ciężko się nie zgodzić. Jednak z drugiej strony, nikt chyba nie spodziewał się, że "13" będzie albumem nie odnoszącym się do przeszłości, wręcz każdy oczekiwał, że Black Sabbath nawiąże do korzeni. Jak napisałem powyżej, nawiązania te są miejscami oczywiste, jednak ostatecznie trio 65-latków skomponowało i nagrało album jednocześnie świeży i stojący na równi z ich największymi dokonaniami.
Moja ocena: 9/10
Tak, czy inaczej udało się. Coś, co wydawało się jeszcze niedawno niemożliwe stało się faktem. Black Sabbath wydał dziewiątą studyjną płytę z Ozzym na wokalu. Sytuację skomplikowało co prawda wykrycie raka u gitarzysty, Tony'ego Iommi, który komponował i nagrywał ścieżki przechodząc chemioterapię. Z różnych przyczyn (wymieniane są finanse i brak formy pozwalającej na udział w trasie koncertowej) do zespołu nie dołączył oryginalny perusista, Bill Ward, w studiu zastąpił go znany z Rage Against The Machine i Audioslave - Brad Wilk. Producentem albumu został z kolei słynny Rick Rubin, znany między innymi z produkcji nagrań zespołów Metallica, Slayer, AC/DC, ale także Lany Del Ray, Justina Timberlake, czy RUN D.M.C. Celem Rubina stało się wyprodukowanie dzieła, które miało brzmieć jak stary, klasyczny Sabbath. Płyta została nagrana w dużej części przez zespół grający "na żywo". Ozzy, Geezer i Tony przygotowywali się do sesji słuchając wspólnie swoich starych nagrań, media nakręcały atmosferę, a fani zastanawiali się, czy Black Sabbath osiągnie poziom sprzed lat.
Płyta ukazała się na rynku w drugim tygodniu czerwca, jej wydanie poprzedziła publikacja opisanego już przeze mnie singla "God is Dead?". Album dostępny jest w dwóch wersjach, zwykłej 8-utworowej, oraz deluxe, rozszerzonej o płytę z trzema dodatkowymi numerami. W USA dostępna jest także wersja z czwartym bonusem, utworem Naivete in Black. Okładka płyty utrzymana jest w mrocznym nastroju, znajduje się na niej zdjęcie płonącej liczby "13", na tle nocnego nieba i zarysów suchych drzew. Tytuł płyty, według słów Ozzy'ego nawiązuje do trzynastu lat wzajemnych podchodów, spotkań i rozstań, oraz procesów sądowych, jakie wytaczali sobie członkowie zespołu, zanim wreszcie spotkali się w studio.
Wspomniany wcześniej zamysł Ricka Rubina, żeby nagrać płytę surową, o pierwotnym brzmieniu był według mnie jak najbardziej słuszny i w praktyce został zrealizowany perfekcyjnie. Od pierwszych dźwięków otwierającego krążek "End Of The Beginning" słychać, że Black Sabbath wrócił na dobre. Potężne brzmienie gitary i basu, który jak za dawnych lat dubluje riffy jest rewelacyjne. Ozzy śpiewa w niższych rejestrach niż zwykle, zgodnie z decyzją producenta nie forsuje głosu i pozostaje w swojej naturalnej skali. Kompozycyjnie zespół bardzo mocno nawiązuje do swoich najlepszych dokonań. Utwory z "13" mogły równie dobrze powstać w latach 1971-72, gdzieś pomiędzy płytami "Master of Reality" a "Vol. 4". Pierwszy utwór rozpoczyna się powoli, ociężale, po to, aby w środkowej części przyspieszyć i zakończyć się dość długą solówką. Oczywiste dla słuchacza są nawiązania do kompozycji z początku lat 70-tych, jednak moim zdaniem nie stanowi to zarzutu. Można utyskiwać, że Black Sabbath naśladuje sam siebie, jednak czy nie jest to właśnie to, czego fani oczekiwali? Opisywany już wcześniej, singlowy "God is Dead?" utrzymany jest w podobnym, dość wolnym tempie, jednak różni się dość znacznie od swojego poprzednika na płycie. Tony Iommi w zwrotce gra na czystym kanale, a w całym utworze przewodnią rolę pełni doskonale klekoczący bas Geezera. Trzeci kawałek, "Loner" zaczyna się szybszym, dynamiczniejszym riffem, Sabbathowy walec przyspiesza podczas pierwszych dwóch zwrotek, po czym wyśpiewane przez Ozzyego "Aaaalllright Now!" przynosi chwilę uspokojenia, a potem kolejne dynamiczne riffy i solówkę. Tekst utworu zdaje się być kontynuacją piosenki "Johny Blade" z 1978 roku, "A friend to no one. He's got no place to go", sugestywnie śpiewa Ozzy, snując historię o wyalienowanym indywidualiście. Czwarty numer - "Zeitgeist" chyba najbardziej bezpośrednio nawiązuje do dawnych lat. Akustyczna gitara i bongosy w tle bardzo przypominają bowiem nagrany 43 lata temu "Planet Caravan", akcenty na pianinie mogą z kolei przypominać niektóre momenty z płyt "Vol.4', lub "Sabbath Bloody Sabbath". Początkowe cztery utwory stanowią jakby jedną całość, akustyczny "Zeitgeist" uspokaja słuchacza, żeby przygotować go na drugą połowę albumu, którą otwiera "Age of Reason". Po dwóch frazach samotnej perkusji której akompaniuje tylko cichy odgłos strun, dotykanych przez przygotowującego się do grania Iommiego słyszymy melodyjny wstęp, poprzedzający jeden z najlepszych riffów zwrotkowych na płycie. Ozzy szaleńczo pyta nas "Do you hear the thunder, raging in the sky?" i słyszymy, że Sabbathowy motor rozgrzał się na dobre. Muzyka zaczyna wręcz hipnotyzować i przenosi nas do ciemnych i zadymionych klubów w robotniczym Birmingham, gdzie Black Sabbath rozpoczynał karierę. "Age of Reason" jest utworem składającym się z co najmniej trzech osobnych części, spiętych podstawowym, melodyjnym riffem. Pierwsze motoryczne zwrotki przechodzą w dynamiczną część środkową, po której następuje melodyjny most spinający z rewelacyjną częścią solówkową. To co dzieje się od piątej minuty utworu należy dla mnie do najgenialniejszych dokonań zespołu, na równi z dziełami takimi jak "Megalomania", "Heaven and Hell", czy "When Death Calls"... nawet nie jestem w stanie zliczyć ile razy, przez ostatnie kilka dni słuchałem "Age of Reason", za każdym razem mając gęsią skórkę ... Kolejnym perfekcyjnym kawałkiem na płycie "13" jest przedostatni "Damaged Soul". Tym razem zespół zaskoczył słuchaczy prezentując utwór bardzo głęboko zakorzeniony w klasycznym bluesie. Tak grającego Sabbath jeszcze nie było, mrocznym dźwiękom basu i gitary akompaniuje Ozzy, grający na harmonijce ustnej, a Brad Wilk bębni niczym młody Bill Ward. Ozzy zawodzi "Born in a graveyard, adopted by sin", solówka Iommi'ego brzmi tak spontanicznie i świeżo, jakby była zaimprowizowana podczas sesji nagraniowej. Po genialnym "Damaged Soul", następuje zamykający podstawowe wydanie płyty utwór "Dear Father", który kończą odgłosy gromów, deszczu i dzwonów. Płyta "13" kończy się więc tak samo, jak 43 lata wcześniej zaczynał się debiutancki album grupy.
Tak jak wspomniałem na wstępie, do wersji deluxe albumu dołączono drugi krążek, zawierający trzy bonusowe utwory: "Methademic", "Piece of Mind"i "Pariah". Już słuchając pierwszego z nich rozumiemy, czemu zespół postanowił wydać je na osobnej płycie. Bonusowe utwory są w zupełnie innym klimacie , niż 8 utworów na płycie podstawowej, są szybsze, bardziej dynamiczne, przypominają nieco utwory znane z solowych płyt Osbourne'a. Generalnie druga płytka jest bardzo dobrym dopełnieniem albumu, jednak cieszę się, że te trzy utwory znalazły się na osobnym krążku. Dzięki temu został utrzymany mroczny, ciężki i duszny klimat płyty podstawowej, po której przesłuchaniu możemy - aczkolwiek nie musimy - rozruszać się utworami bonusowymi.
Osobny akapit warto poświęcić produkcji i brzmieniu albumu. Rickowi Rubinowi udało się uzyskać brzmienie jednocześnie przejrzyste i naturalne, bez utraty ciężaru kompozycji. Bardzo podobają mi się momenty, w których wyraźnie słychać mimowolne potrącenia tłumionych strun, przed utworem "Dear Father" pozostawiono nawet dźwięk przełączania efektu nogą - charakterystyczne kliknięcie. Dzięki tym zabiegom słuchacz ma wrażenie, że stoi i gra przed nim prawdziwy, żywy zespół
Już po tygodniu od rozpoczęcia sprzedaży album "13" osiągnął ogromny sukces komercyjny. Na większości list sprzedaży debiutował od razu na pierwszej pozycji. Sprzedaż w USA w pierwszym tygodniu po premierze wyniosła 141 tysięcy egzemplarzy i jak dziś ogłoszono, Black Sabbath po raz pierwszy w swojej niemal 45 letniej historii znalazł się na czele listy Billboardu.
Jak ocenić płytę? Muszę, przyznać, że w przypadku Black Sabbath nie potrafię być obiektywny. Sceptycy mogą zarzucić, że Black Sabbath kopiuje samych siebie, z czym w sumie ciężko się nie zgodzić. Jednak z drugiej strony, nikt chyba nie spodziewał się, że "13" będzie albumem nie odnoszącym się do przeszłości, wręcz każdy oczekiwał, że Black Sabbath nawiąże do korzeni. Jak napisałem powyżej, nawiązania te są miejscami oczywiste, jednak ostatecznie trio 65-latków skomponowało i nagrało album jednocześnie świeży i stojący na równi z ich największymi dokonaniami.
Moja ocena: 9/10
czwartek, 6 czerwca 2013
Tool - Prison Sex.
Zespół Tool jest jednym z największych objawień muzyki rockowej lat 90. Może nie jest to grupa wybitnie płodna wydawniczo (4 albumy wydane w latach 1993-2006 + jedna Ep-ka), jednak muzycznie na pewno odcisnęła swoje piętno na całym pokoleniu muzyków, wykonujących dziś szeroko pojęty metal progresywny. Spiritus movens i najbardziej rozpoznawalną postacią w zespole jest wokalista, Maynard James Keenan.
Poza muzyką, drugim znakiem rozpoznawczym grupy Tool były charakterystyczne teledyski. Mroczne wizje ilustrujące ciężką muzykę i niebanalne teksty, wykonane były z użyciem lalek, metodą poklatkową. Teledyski były często na tyle niepokojące, że tak jak w przypadku utworu będącego tematem tego wpisu, stacje telewizyjne odmawiały ich emisji.
Utwór Prison Sex pochodzi z debiutanckiej płyty Toola, wydanej w 1993 i zatytułowanej "Undertow". Tekst opowiada o ofierze molestowania seksualnego, która z czasem sama stała się oprawcą, powielając czyny, których sama doświadczyła... przekaz na pewno jest bardzo mocny, a w połączeniu z teledyskiem wręcz trudny do zniesienia. Niestety jednak, nie byłoby piosenki, gdyby takie rzeczy nie zdarzały się w rzeczywistości.
TEKST ORYGINALNY
Więzienny seks
Tak dużo czasu zabrało mi przypomnienie sobie co się właściwie stało.
Byłem wtedy taki młody i dziewiczy,
Wiesz, że mnie to skrzywdziło,
Ale nadal oddycham, więc, myślę, że nadal żyję,
Nawet, jeśli znaki mówią mi, że tak nie jest.
Mam związane ręce,
Głowę w dole, oczy zamknięte, przymrużone, szeroko otwarte.
Zrobię innym to co zrobiono mnie,
Zrobię innym to co zrobiono tobie.
Stąpam po wodzie,
Muszę trochę pospać.
Moja owieczko, męczenniku, wyglądasz drogocennie,
Podejdź no bliżej,
Tak żebym poczuł twój zapach.
Potrzebuję, żebyś to poczuł,
Nie wytrzymam zbyt długo tego bólu.
Uwolnienie poprzez sodomię.
Och, przez jeden słodki moment jestem całością.
Zrobię innym to co zrobiono mnie,
Zrobię innym to co zrobiono tobie.
Oddychasz, więc żyjesz, mimo, że znaki mówią co innego.
Podejdź no trochę bliżej,
Tak żebym poczuł twój zapach.
Potrzebuję, żebyś to poczuł,
Żebyś złożył mnie w całość.
Uwolnienie poprzez sodomię.
Albowiem ja jestem twoim świadkiem,
Ciału i krwi można zaufać.
I tylko to święte medium przynosi spokój mojemu umysłowi.
Masz związane ręce, głowię w dole,
Twoje oczy zamknięte.
Wyglądasz tak drogocennie.
Pokaż mi coś,
Myślałem, że mogę z tym skończyć,
Myślałem, że mogę zmyć te plamy,
Myślałem, że mogę wyjść z tego kręgu,
Jeśli tylko uda mi się wślizgnąć w twoją skórę.
Tak słodka była twoja kapitulacja,
Staliśmy się jednością.
Stałem się swoim własnym terrorem,
A ty moją drogocenną owieczką i męczennikiem.
Znalazłem coś na kształt tymczasowej normalności
W tym gównie, krwi i spermie na moich rękach.
Zatoczyłem koło, pełne koło.
Moja owieczko i męczenniku, już niedługo to się zakończy.
Wyglądasz tak drogocennie...
środa, 22 maja 2013
Człowiek na srebrnej górze. Ronnie James Dio.
16 maja minęła trzecia rocznica śmierci Ronniego Jamesa Dio, jednego z najlepszych i najbardziej charakterystycznych wokalistów wszechczasów. Dysponował ponadnaturalną skalą głosu, do końca życia był tytanem pracy scenicznej i kompozytorskiej. Zmarł na raka żołądka zaledwie w 6 miesięcy po zakończeniu swojej ostatniej trasy koncertowej z zespołem Heaven and Hell, miał 68 lat (według innych źródeł 70). Ronnie był multiinstrumentalistą, ostatecznie najbardziej znany był ze swojego nieprzeciętnego wokalu, jednak grał też na trąbce, instrumentach klawiszowych, czy gitarze basowej.
Dio rozpoczął karierę w wieku 16 lat, pierwszy singiel jego zespołu Ronnie And The Red Caps ukazał się już w 1958 roku. Pierwszy prawdziwy tryumf przyszedł jednak dopiero w roku 1975, kiedy ukazała się debiutancka płyta założonego przez Ritchie Blackmore'a (byłego gitarzystę Deep Purple)zespołu Rainbow. Album otwierał utwór "Man on the Silver Mountain", którego tłumaczenie znajduje się poniżej. Po trzech płytach z Rainbow, przyszedł czas Ronniego Jamesa Dio w Black Sabbath. To właśnie w tym okresie Ronnie spopularyzował wśród fanów metalu gest pokazywania "rogów diabła", czyli unoszenia dłoni z wyciągniętym małym i wskazującym palcem.
Ronnie James Dio (z tego co wyliczyłem) nagrał łącznie około 30 albumów w zespołach: Elf, Rainbow, Black Sabbath, Dio, oraz Heaven And Hell. Odcisnął ogromne piętno na muzyce hardrockowej i heavy metalowej. Do końca życia dysponował potężnym, wielooktawowym głosem, osobiście widziałem Ronniego na żywo w 2005 roku z jego własnym zespołem i w 2007 z Heaven And Hell, oba występy były rewelacyjne. Podczas występu w 2005 roku w warszawskiej Stodole miały miejsce trzy bisy, w tym ostatni totalnie wymuszony przez publiczność, kiedy zespół powrócił na scenę, już po zapaleniu świateł i po raz drugi wykonał ostatni numer "We Rock". Koncert trwał dwie i pół godziny, a Ronnie był niesamowity i pełen energii.
Tak jak napisałem wcześniej, utwór "Man on the Silver Mountain" pochodzi z pierwszego albumu grupy Rainbow i jest jednocześnie jednym z najbardziej rozpoznawanych kawałków tej grupy. Ronnie James Dio wykonywał go też podczas solowych koncertów, zawsze śpiewając wraz z publicznością.
TEKST ORYGINALNY
Człowiek na srebrnej górze
Jestem kołem, jestem kołem
Toczę się i czuję
I nie możesz mnie zatrzymać
Bo jestem słońcem, jestem słońcem
Poruszam się i biegnę
Ale nigdy nie powstrzymasz mnie od świecenia
Zstąp wraz z ogniem
Unieś mego ducha
Ktoś wykrzykuje moje imię
Przyjdź i spraw, że znów będę święty
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Jestem dniem, jestem dniem
I spójrz, jestem tuż za tobą
Jestem nocą, jestem nocą
Jestem ciemnością i światłem
Oczyma, które patrzą w głąb ciebie
Zstąp wraz z ogniem
Unieś mego ducha
Ktoś wykrzykuje moje imię
Przyjdź i spraw, że znów będę święty
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Mogę ci pomóc, wiesz, że mogę
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Tylko na mnie popatrz i posłuchaj
Jestem człowiekiem, człowiekiem, podam ci moją dłoń
Zstąp wraz z ogniem
Unieś mego ducha
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Jestem ciemnością i światłem
Jestem czernią i bielą
Człowiekiem na srebrnej górze
Dio rozpoczął karierę w wieku 16 lat, pierwszy singiel jego zespołu Ronnie And The Red Caps ukazał się już w 1958 roku. Pierwszy prawdziwy tryumf przyszedł jednak dopiero w roku 1975, kiedy ukazała się debiutancka płyta założonego przez Ritchie Blackmore'a (byłego gitarzystę Deep Purple)zespołu Rainbow. Album otwierał utwór "Man on the Silver Mountain", którego tłumaczenie znajduje się poniżej. Po trzech płytach z Rainbow, przyszedł czas Ronniego Jamesa Dio w Black Sabbath. To właśnie w tym okresie Ronnie spopularyzował wśród fanów metalu gest pokazywania "rogów diabła", czyli unoszenia dłoni z wyciągniętym małym i wskazującym palcem.
Ronnie James Dio (z tego co wyliczyłem) nagrał łącznie około 30 albumów w zespołach: Elf, Rainbow, Black Sabbath, Dio, oraz Heaven And Hell. Odcisnął ogromne piętno na muzyce hardrockowej i heavy metalowej. Do końca życia dysponował potężnym, wielooktawowym głosem, osobiście widziałem Ronniego na żywo w 2005 roku z jego własnym zespołem i w 2007 z Heaven And Hell, oba występy były rewelacyjne. Podczas występu w 2005 roku w warszawskiej Stodole miały miejsce trzy bisy, w tym ostatni totalnie wymuszony przez publiczność, kiedy zespół powrócił na scenę, już po zapaleniu świateł i po raz drugi wykonał ostatni numer "We Rock". Koncert trwał dwie i pół godziny, a Ronnie był niesamowity i pełen energii.
Tak jak napisałem wcześniej, utwór "Man on the Silver Mountain" pochodzi z pierwszego albumu grupy Rainbow i jest jednocześnie jednym z najbardziej rozpoznawanych kawałków tej grupy. Ronnie James Dio wykonywał go też podczas solowych koncertów, zawsze śpiewając wraz z publicznością.
TEKST ORYGINALNY
Człowiek na srebrnej górze
Jestem kołem, jestem kołem
Toczę się i czuję
I nie możesz mnie zatrzymać
Bo jestem słońcem, jestem słońcem
Poruszam się i biegnę
Ale nigdy nie powstrzymasz mnie od świecenia
Zstąp wraz z ogniem
Unieś mego ducha
Ktoś wykrzykuje moje imię
Przyjdź i spraw, że znów będę święty
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Jestem dniem, jestem dniem
I spójrz, jestem tuż za tobą
Jestem nocą, jestem nocą
Jestem ciemnością i światłem
Oczyma, które patrzą w głąb ciebie
Zstąp wraz z ogniem
Unieś mego ducha
Ktoś wykrzykuje moje imię
Przyjdź i spraw, że znów będę święty
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Mogę ci pomóc, wiesz, że mogę
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Tylko na mnie popatrz i posłuchaj
Jestem człowiekiem, człowiekiem, podam ci moją dłoń
Zstąp wraz z ogniem
Unieś mego ducha
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Jestem człowiekiem na srebrnej górze
Jestem ciemnością i światłem
Jestem czernią i bielą
Człowiekiem na srebrnej górze
poniedziałek, 20 maja 2013
Black Sabbath powraca. "God is dead?"
Już w czerwcu ukaże się nowy studyjny album Black Sabbath zatytułowany "13". Album szczególny, bo po raz pierwszy od 1978 roku na pełnym studyjnym albumie Black Sabbath zaśpiewa Ozzy Osbourne. Całkiem możliwe, że będzie to też pożegnalny long-play grupy, panowie mają już po około 65 lat, Tony Iommi nadal walczy z rakiem, światowe tournee grupy będzie przerywane co 6 tygodni na miesiąc, aby gitarzysta mógł poddawać się kolejnym turom chemioterapii. Chociażby z tych powodów płyta będzie szczególna. Niestety, na albumie zabrakło oryginalnego perkusisty Billa Warda, który ponoć nie może już podołać trudom koncertowania, zastąpił go znany z Rage Against The Machine i Audioslave Brad Wilk.Producentem płyty jest słynny Rick Rubin.
Pierwszym utworem promującym nadchodzący album został "God Is Dead?". Black Sabbath walnął z grubej rury, prowokacyjny tytuł utworu jest cytatem z niemieckiego filozofa Fryderyka Nietzsche, którego podobizna zdobi także okładkę singla. Mroczny tekst, napisany jak za starych dobrych czasów przez basistę Geezera Butlera (notabene praktykującego katolika), traktuje o zwątpieniu we własną wiarę.
Przy pierwszym odsłuchu moja reakcja na "God Is Dead?" była prosta - "ta muzyka brzmi jak stary Black Sabbath". Dopiero po chwili trafiło do mnie, że to rzeczywiście jest Black Sabbath. Muzyka brzmi bardzo surowo, nagranie zostało zrealizowane bez zbędnych upiększeń, bez nakładania wielu kolejnych ścieżek instrumentów w studiu. Według słów Ricka Rubina, na płycie mamy usłyszeć "surowy Sabbath", a nagranie albumu zostało w większości zrealizowane "na żywo". Faktem jest, że "God Is Dead?" brzmi świetnie, riffy są ciężkie i przytłaczające, bas brzmi niesamowicie, Brad Wilk gra jednocześnie klasycznie i z polotem. Utwór jest długi, ma prawie 9 minut, składa się z około 5 minutowej części podstawowej (2 spokojne zwrotki, z przyjebaniem w refrenie), oraz dynamicznej kulminacji, która o dziwo nie zawiera żadnej skomplikowanej solówki, jest tylko krótka melodyjka Iommiego, pod którą szaleje dziką kawalkadą basowych dźwięków Geezer Butler.
Może nie jestem obiektywny, ale podniecam się tą płytą jak dziecko. Black Sabbath słucham od 20 lat, pamiętam jak w 1995 roku przyłaziłem codziennie do sklepu muzycznego w gdańskim Manhattanie pytając, czy jest już płyta "Forbidden", czy jak naciągnąłem ojca na zakup koncertowego "Reunion" zaraz po powrocie z wywiadówki na której musiał przyjąć sporo negatywnych informacji na mój temat. Dla mnie nowa płyta Black Sabbath to święto :)
TEKST ORYGINALNY
Bóg Umarł ?
Zagubiony w ciemnościach
Odpływam od światła
Wiara mojego ojca, mojego brata, mojego stwórcy i zbawiciela
Pomaga mi przetrwać noc
Krew na moim sumieniu
Morderstwo w myślach
W mroku powstaję z grobu, wprost w nadchodzącą zagładę
Teraz moje ciało jest moją świątynią
Krew płynie niepowstrzymanie
Deszcz staje się czerwony
Daj mi wina
Ty zatrzymaj chleb
Głosy dźwięczą w mojej głowie
Czy Bóg naprawdę umarł ?
Czy Bóg umarł ?
Rzeki zła płyną przez umierającą krainę
Pływając w smutku, zabijają, kradną, biorą
Jutra nie będzie, grzesznicy będą potępieni
Z prochu w proch
Nie możesz ekshumować mojej duszy
Komu zaufasz, kiedy korupcja i pożądanie, wiara wszystkich niesprawiedliwych,
Pozostawi cię pustego i niepełnego?
Kiedy ten koszmar minie? Powiedz mi !
Kiedy zdołam opróżnić swoją głowę?
Czy ktoś mi w końcu odpowie?
Czy Bóg naprawdę umarł ?
Aby obronić swoją filozofię
Aż do mojego ostatniego oddechu
Odchodzę od rzeczywistości
W żywą śmierć
Czuję empatię wobec wroga
Aż nadejdzie właściwy moment
Z Bogiem i Szatanem u mego boku
Ciemność stanie się światłem
Patrzę na deszcz
Jak czerwienieje
Daj mi więcej wina !
Nie potrzebuję chleba !
Zagadki które żyją w mojej głowie
Nie wierzę, ze Bóg umarł !
Bóg umarł !
Nie mam gdzie uciec
Nie mam gdzie się schować
Zastanawiam się, czy spotkamy się po drugiej stronie
Czy wierzysz w słowa, zapisane w dobrej księdze?
Czy może to tylko bajka, a Bóg nie żyje?
Bóg umarł !
Nadal głosy w mojej głowie mówią mi, że Bóg umarł
Krew się wylewa, deszcz czerwienieje,
Ja nie wierzę, że Bóg umarł !
Pierwszym utworem promującym nadchodzący album został "God Is Dead?". Black Sabbath walnął z grubej rury, prowokacyjny tytuł utworu jest cytatem z niemieckiego filozofa Fryderyka Nietzsche, którego podobizna zdobi także okładkę singla. Mroczny tekst, napisany jak za starych dobrych czasów przez basistę Geezera Butlera (notabene praktykującego katolika), traktuje o zwątpieniu we własną wiarę.
Przy pierwszym odsłuchu moja reakcja na "God Is Dead?" była prosta - "ta muzyka brzmi jak stary Black Sabbath". Dopiero po chwili trafiło do mnie, że to rzeczywiście jest Black Sabbath. Muzyka brzmi bardzo surowo, nagranie zostało zrealizowane bez zbędnych upiększeń, bez nakładania wielu kolejnych ścieżek instrumentów w studiu. Według słów Ricka Rubina, na płycie mamy usłyszeć "surowy Sabbath", a nagranie albumu zostało w większości zrealizowane "na żywo". Faktem jest, że "God Is Dead?" brzmi świetnie, riffy są ciężkie i przytłaczające, bas brzmi niesamowicie, Brad Wilk gra jednocześnie klasycznie i z polotem. Utwór jest długi, ma prawie 9 minut, składa się z około 5 minutowej części podstawowej (2 spokojne zwrotki, z przyjebaniem w refrenie), oraz dynamicznej kulminacji, która o dziwo nie zawiera żadnej skomplikowanej solówki, jest tylko krótka melodyjka Iommiego, pod którą szaleje dziką kawalkadą basowych dźwięków Geezer Butler.
Może nie jestem obiektywny, ale podniecam się tą płytą jak dziecko. Black Sabbath słucham od 20 lat, pamiętam jak w 1995 roku przyłaziłem codziennie do sklepu muzycznego w gdańskim Manhattanie pytając, czy jest już płyta "Forbidden", czy jak naciągnąłem ojca na zakup koncertowego "Reunion" zaraz po powrocie z wywiadówki na której musiał przyjąć sporo negatywnych informacji na mój temat. Dla mnie nowa płyta Black Sabbath to święto :)
TEKST ORYGINALNY
Bóg Umarł ?
Zagubiony w ciemnościach
Odpływam od światła
Wiara mojego ojca, mojego brata, mojego stwórcy i zbawiciela
Pomaga mi przetrwać noc
Krew na moim sumieniu
Morderstwo w myślach
W mroku powstaję z grobu, wprost w nadchodzącą zagładę
Teraz moje ciało jest moją świątynią
Krew płynie niepowstrzymanie
Deszcz staje się czerwony
Daj mi wina
Ty zatrzymaj chleb
Głosy dźwięczą w mojej głowie
Czy Bóg naprawdę umarł ?
Czy Bóg umarł ?
Rzeki zła płyną przez umierającą krainę
Pływając w smutku, zabijają, kradną, biorą
Jutra nie będzie, grzesznicy będą potępieni
Z prochu w proch
Nie możesz ekshumować mojej duszy
Komu zaufasz, kiedy korupcja i pożądanie, wiara wszystkich niesprawiedliwych,
Pozostawi cię pustego i niepełnego?
Kiedy ten koszmar minie? Powiedz mi !
Kiedy zdołam opróżnić swoją głowę?
Czy ktoś mi w końcu odpowie?
Czy Bóg naprawdę umarł ?
Aby obronić swoją filozofię
Aż do mojego ostatniego oddechu
Odchodzę od rzeczywistości
W żywą śmierć
Czuję empatię wobec wroga
Aż nadejdzie właściwy moment
Z Bogiem i Szatanem u mego boku
Ciemność stanie się światłem
Patrzę na deszcz
Jak czerwienieje
Daj mi więcej wina !
Nie potrzebuję chleba !
Zagadki które żyją w mojej głowie
Nie wierzę, ze Bóg umarł !
Bóg umarł !
Nie mam gdzie uciec
Nie mam gdzie się schować
Zastanawiam się, czy spotkamy się po drugiej stronie
Czy wierzysz w słowa, zapisane w dobrej księdze?
Czy może to tylko bajka, a Bóg nie żyje?
Bóg umarł !
Nadal głosy w mojej głowie mówią mi, że Bóg umarł
Krew się wylewa, deszcz czerwienieje,
Ja nie wierzę, że Bóg umarł !
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
Depeche Mode - Heaven
Jak wiadomo, Depeche Mode wydali ostatnio nową płytę. Jak zwykle wszystkie podstarzałe panny piszczą, a łysiejące chłopaki stawiają na żel resztki włosów. Płyty jeszcze nie kupiłem, choć mam taki zamiar, muszę przyznać, że z tego co do tej pory usłyszałem mogę mniemać, że będzie to jedna z moich ulubionych płyt Depeche Mode. Duże wrażenie zrobił na mnie utwór Heaven, mroczny, nastrojowy, z brzmieniem mocno osadzonym w latach 80. Teledysk jest prawie gotycki, zespół gra w pustym kościele, ubrany na czarno, Gahan na przemian w ramonezce i białym garniturze przypomina Andrew Eldritcha sprzed 30 lat... Utwór i teledysk tak mi się podobają, że postanowiłem popełnić szybkie tłumaczonko. Zapraszam do czytania, słuchania i oglądania.
TEKST ORYGINALNY
Niebo
Czasami ześlizguję się
W ciszy
Powoli gubię samego siebie
Cały czas od nowa
Znajdź ukojenie w mojej skórze
Bez końca
Poddaj się mojej woli
Na zawsze
Rozpływam się w zaufaniu
Będę śpiewał z radości
Obrócę się w pył
Jestem w niebie
Stoję w złotych promieniach
Promienieję
Płonę ogniem miłości
Cały czas od nowa
Odbijam nieskończone światło
Nieustępliwie
Objąłem płomień
Na zawsze
Wykrzyczę cały świat
Skoczę w próżnię
Poprowadzę stado
Aż do nieba
TEKST ORYGINALNY
Niebo
Czasami ześlizguję się
W ciszy
Powoli gubię samego siebie
Cały czas od nowa
Znajdź ukojenie w mojej skórze
Bez końca
Poddaj się mojej woli
Na zawsze
Rozpływam się w zaufaniu
Będę śpiewał z radości
Obrócę się w pył
Jestem w niebie
Stoję w złotych promieniach
Promienieję
Płonę ogniem miłości
Cały czas od nowa
Odbijam nieskończone światło
Nieustępliwie
Objąłem płomień
Na zawsze
Wykrzyczę cały świat
Skoczę w próżnię
Poprowadzę stado
Aż do nieba
poniedziałek, 11 marca 2013
The Sisters of Mercy - fenomen bootlegów
Zespół The Sisters of Mercy gościł już na łamach DarciaMordy parokrotnie, nie ukrywam, że
Siostry stanowią jedną z moich największych fascynacji muzycznych. Zespół narodził się w roku 1980,
w industrialno-wiktoriańskim angielskim Leeds. Centralną i jedyną niezmienną personą w zespole od początku
był Andrew Eldritch, wokalista obdarzony zarówno charyzmą, jak i niskim, głębokim głosem.
Nie mam zamiaru opisywać tutaj całej historii zespołu, od tego mamy chociażby wikipedię, nie chcę też tłumaczyć
kolejnego utworu The Sisters Of Mercy. Tym razem napiszę o fenomenie, jakim stały się bootlegi zespołu,
nagrywane przez fanów starających się uchwycić gotycką magię, towarzyszącą występom zespołu.
Bootleg jest to nieoficjalne, nieautoryzowane prez zespół nagranie koncertu, bądź nagrania demo, które jakimś cudem ujrzały światło dzienne. Bootlegi są często wypuszczane na rynek w bardzo ograniczonych nakładach, przez małe lokalne wytwórnie płytowe i często osiągają bardzo wysokie ceny na wszelkiego rodzaju jarmarkach, oraz na serwisach aukcyjnych. Jakość nagrań bootlegowych jest bardzo zróżnicowana. Niektóre nagrania nadają się wyłącznie dla najzagorzalszych fanów, jednak zdarzają się bootlegi o jakości zbliżonej do oficjalnych nagrań koncertowych.
Historia The Sisters Of Mercy pełna była zmian składu zespołu, oraz korekt muzycznego stylu. Przez ostatnie dwadzieścia lat zespół jedynie koncertuje, nie nagrywając płyt. Nowe utwory prezentowane są tylko na koncertach, które nadal przyciągają tłumy fanów.
Poniżej prezentuję kilka bootlegów z mojej kolekcji, obejmujące wszystkie okresy działalności koncertowej The Sisters Of Mercy. Odnośnik do nagrań znajduje się w tytule każdego z bootlegów.
Ważna sprawa – nie udostępniam i nigdy nie udostępniałem jakichkolwiek nagrań, które byłyby dostępne komercyjnie. Zachęcam do kupowania oryginalnych płyt !
I do not share any recordings that are available commercially. I encourage you to buy the original CDs!
1. Bruksela 1983
Koncert nagrany we wczesnym okresie rozwoju zespołu, podczas pierwszej zagranicznej trasy. Występ został nagrany na taśmę magnetofonową, co powoduje, że cały czas słyszalny jest specyficzny szum, jednak nagranie jest dość dobrej jakości. Pomiędzy utworami możemy usłyszeć nie tylko nawoływania pijanych Belgów, ale także całkiem dowcipne uwagi Andrew Eldritcha, który najpierw wypowiada płynnie zdanie po francusku, żeby parę utworów później w odpowiedzi na okrzyki publiczności powiedzieć "Sorry, I don't speak french". Możemy też posłuchać jak stroją się gitarzyści, jak Andrew wydaje dźwiękowcowi komendy typu "musimy zgłośnić bas i ściszyć gitarę Bena". Źródła podają dwie daty tego koncertu. Najprawdopodobniej odbył się 05-08-1983 i był to pierwszy występ Sióstr poza Wielką Brytanią.
Zdjęcia z koncertu
Skład:
Andrew Eldritch - śpiew
Gary Marx, Ben Gunn - gitary
Craig Adams - bas
Doktor Avalanche - perkusja
Utwory:
Valentine (Intro)
Anaconda
Alice
Burn
Emma
Heartland
Adrenochrome
Floorshow
Gimme Shelter
Body Electric
2. Before Darkness, Bremen,08-11-1984
Jakościowo o wiele lepsze nagranie niż poprzednie. Zespół prezentuje się o wiele dojrzalej i bardziej profesjonalnie, nie mamy tutaj już długich przerw między utworami, znacznie poprawiło się także brzmienie, Doktor Avalanche "bębni" zajadle i agresywnie, a fani mają okazję usłyszeć numery z płyty "First and Last and Always". Na tym bootlegu są chyba najlepsze i najbardziej ekspresyjne nagrania wczesnych utworów "The Sisters", takich jak Body Electric, Alice i Anaconcda, jakie słyszałem. Zmiana w brzmieniu wynika zapewne z "wymiany" poprzedniego gitarzysty Bena Gunna na Wayne'a Hussey'a.
Skład:
Andrew Eldritch - śpiew
Gary Marx, Wayne Hussey - gitary
Craig Adams - bas
Doktor Avalanche - perkusja
Utwory:
Heartland
Marian
Walk Away
Body And Soul
No Time To Cry
Anaconda
Floorshow
Alice
Body Electric
Gimme Shelter
Adrenochrome
Ghostrider
Sister Ray
3. Disguised in Black - Newcastle - 13-03-1985
Kolejne świetne jakościowo nagranie, portretujące The Sisters of Mercy niedługo przed odejściem Gary Marxa, jednego z założycieli zespołu, oraz autora sporej części utworów. Świetny bootleg, zawierający m.in. rewelacyjną wersję coveru Hot Chocolate - Emma, oraz balladę Nine While Nine.
Skład:
Andrew Eldritch - śpiew
Gary Marx, Wayne Hussey - gitary
Craig Adams - bas
Doktor Avalanche - perkusja
Utwory:
1. First And Last And Always
2. Body and Soul
3. Train
4. Marian
5. No Time To Cry
6. Possession
7. Walk Away
8. Burn
9. Emma
10. Amphetamine Logic
11. A Rock And A Hard Place
12. Floorshow
13. Alice
14. Body Electric
15. Gimme Shelter
16. Nine While Nine / Ghostrider
4. Speed Kings - Drogheda - 20-10-1990
W okresie od 1985 do 1990 roku The Sisters of Mercy istniało praktycznie wyłącznie jako projekt studyjny samego Andrew Eldritcha, utwory z płyty Floodland, która przyniosła Andrew sławę i bogactwo nigdy nie były wykonywane na żywo. Koncert w Irlandzkiej miejscowości Drogheda, w czasie którego The Sisters wystąpili pod fałszywą nazwą "Speed Kings" był okazją do pierwszego zagrania live utworów z wydanej trzy lata wcześniej Floodland, oraz nie wydanej wówczas jeszcze płyty Vision Thing. Był też pierwszym występem na żywo ówczesnego składu Sióstr.
Skład:
Andrew Eldritch - śpiew
Tim Bricheno, Andreas Bruhn - gitary
Tony James - bas
Doktor Avalanche - perkusja
+Dan Donovan (klawisze, obsługa Doktora)
Utwory:
First And Last And Always
Lucretia, My Reflection
Body And Soul
Temple Of Love
Dominion/Mother Russia
Emma
Vision Thing
Detonation Boulevard
Marian
Valentine
When You Don't See Me
Gimme Shelter
This Corrosion
Doctor Jeep
Something Fast
Alice
1969
5. 20-12-1993 Brixton Academy, London
Świetne jakościowo nagranie z trasy promującej kompilacyjne wydawnictwo A Slight Case of Overbombing. Koncert rozpoczyna cover grupy Pink Floyd - Comfortably Numb. Zaskoczony byłem już przy pierwszym refrenie, kiedy usłyszałem damski wokal, wcale nie w tle, tylko o takiej samej głośności jak wokal Andrew. Okazało się, że akurat w czasie tego koncertu, wokalistka wspomagająca, Hermine Von Viro była ustawiona bardzo głośno w miksie. Ze względu na to koncert ten jest jedyny w swoim rodzaju. Poza wspomnianym Comfortably Numb mamy tu brawurowe wykonania takich utworów jak Giving Ground, More i Kiss The Carpet. Jest to bootleg który ze względu na wysoką jakość mogę polecić każdemu, nawet nie-hardcorowemu fanowi TSOM.
Skład:
Andrew Eldritch - śpiew
Adam Pearson, Andreas Bruhn - gitary
Doktor Avalanche - perkusja, bas
+Hermine Von Viro - chórki
Jovanka Wilsdorf - klawisze, obsługa Doktora
Utwory:
Comfortably Numb / Some Kind Of Stranger
Ribbons
Train / Detonation Boulevard
Alice
Giving Ground
Anaconda
On The Wire / Teachers
More
Under The Gun
Amphetamine Logic
Flood II
This Corrosion
Kiss The Carpet
First And Last And Always
Something Fast
Temple Of Love
6. Warszawa, 08-04-2003
Koncert na który czekałem wiele lat, po raz pierwszy mogłem zobaczyć Siostry na żywo. Nie zawiodłem się. Warszawska Hala Mery była wypełniona po brzegi. Andrew z zespołem zagrali pięknie, po koncercie, oszołomiony długo nie mogłem dojść do siebie... Dynamiczny początek koncertu z Temple of Love i Crash and Burn, nowy numer - Slept, na zakończenie wykonane unplugged Something Fast i Vision Thing, podczas którego Andrew co chwilę ryczał "This war is wrong !", mając na myśli toczącą się wówczas inwazję na Irak. Piękny koncert i piękne wspomnienia.
Andrew Eldritch - śpiew
Adam Pearson -gitara, chórki
Chris Starling - gitara/bas, chórki
Doktor Avalanche - perkusja, bas, klawisze
Simon Denbigh - obsługa Doktora
Utwory:
Temple Of Love
Crash And Burn
Ribbons
When You Don't See Me
We Are The Same, Susanne
Alice
War On Drugs
Flood I
Will I Dream?
Dominion/Mother Russia
Summer
Anaconda
Slept
Giving Ground
First And Last And Always
Romeo Down
Flood II
I Was Wrong
Never Land
Lucretia, My Reflection
Top Nite Out
Vision Thing
7. Sisters XXX - Leeds, 16-02-2011
Koncert zagrany dokładnie w trzydziestą rocznicę pierwszego występu The Sisters, w ich rodzinnym Leeds. Publiczność śpiewała "Happy Birthday", Andrew po Flood II wyznał do swoich fanów: "It's been a strange life. I would have gotten away from it if it wasn't for you". Setlista koncertu świetna i różnorodna.
Andrew Eldritch - śpiew
Ben Christo -gitara, chórki
Chris Catalyst - gitara/bas, chórki
Doktor Avalanche - perkusja, bas, klawisze
Simon Denbigh - obsługa Doktora
Utwory:
Afterhours - (Intro)
Lucretia, My Reflection
Ribbons
Doctor Jeep / Detonation Boulevard
No Time To Cry
Crash And Burn
Marian
Body Electric - (Slow version)
Giving Ground
Arms
Dominion/Mother Russia
Summer
Alice
Gift That Shines - (RLYL Cover)
We Are The Same, Susanne
Never Land
Flood II
More
Vision Thing
First And Last And Always
Pipeline - (New instrumental - Covered from a song by The Chantays)
Temple Of Love
źródło informacji o setlistach: sisterswiki.org
Bootleg jest to nieoficjalne, nieautoryzowane prez zespół nagranie koncertu, bądź nagrania demo, które jakimś cudem ujrzały światło dzienne. Bootlegi są często wypuszczane na rynek w bardzo ograniczonych nakładach, przez małe lokalne wytwórnie płytowe i często osiągają bardzo wysokie ceny na wszelkiego rodzaju jarmarkach, oraz na serwisach aukcyjnych. Jakość nagrań bootlegowych jest bardzo zróżnicowana. Niektóre nagrania nadają się wyłącznie dla najzagorzalszych fanów, jednak zdarzają się bootlegi o jakości zbliżonej do oficjalnych nagrań koncertowych.
Historia The Sisters Of Mercy pełna była zmian składu zespołu, oraz korekt muzycznego stylu. Przez ostatnie dwadzieścia lat zespół jedynie koncertuje, nie nagrywając płyt. Nowe utwory prezentowane są tylko na koncertach, które nadal przyciągają tłumy fanów.
Poniżej prezentuję kilka bootlegów z mojej kolekcji, obejmujące wszystkie okresy działalności koncertowej The Sisters Of Mercy. Odnośnik do nagrań znajduje się w tytule każdego z bootlegów.
Ważna sprawa – nie udostępniam i nigdy nie udostępniałem jakichkolwiek nagrań, które byłyby dostępne komercyjnie. Zachęcam do kupowania oryginalnych płyt !
I do not share any recordings that are available commercially. I encourage you to buy the original CDs!
1. Bruksela 1983
Koncert nagrany we wczesnym okresie rozwoju zespołu, podczas pierwszej zagranicznej trasy. Występ został nagrany na taśmę magnetofonową, co powoduje, że cały czas słyszalny jest specyficzny szum, jednak nagranie jest dość dobrej jakości. Pomiędzy utworami możemy usłyszeć nie tylko nawoływania pijanych Belgów, ale także całkiem dowcipne uwagi Andrew Eldritcha, który najpierw wypowiada płynnie zdanie po francusku, żeby parę utworów później w odpowiedzi na okrzyki publiczności powiedzieć "Sorry, I don't speak french". Możemy też posłuchać jak stroją się gitarzyści, jak Andrew wydaje dźwiękowcowi komendy typu "musimy zgłośnić bas i ściszyć gitarę Bena". Źródła podają dwie daty tego koncertu. Najprawdopodobniej odbył się 05-08-1983 i był to pierwszy występ Sióstr poza Wielką Brytanią.
Zdjęcia z koncertu
Skład:
Andrew Eldritch - śpiew
Gary Marx, Ben Gunn - gitary
Craig Adams - bas
Doktor Avalanche - perkusja
Utwory:
Valentine (Intro)
Anaconda
Alice
Burn
Emma
Heartland
Adrenochrome
Floorshow
Gimme Shelter
Body Electric
2. Before Darkness, Bremen,08-11-1984
Jakościowo o wiele lepsze nagranie niż poprzednie. Zespół prezentuje się o wiele dojrzalej i bardziej profesjonalnie, nie mamy tutaj już długich przerw między utworami, znacznie poprawiło się także brzmienie, Doktor Avalanche "bębni" zajadle i agresywnie, a fani mają okazję usłyszeć numery z płyty "First and Last and Always". Na tym bootlegu są chyba najlepsze i najbardziej ekspresyjne nagrania wczesnych utworów "The Sisters", takich jak Body Electric, Alice i Anaconcda, jakie słyszałem. Zmiana w brzmieniu wynika zapewne z "wymiany" poprzedniego gitarzysty Bena Gunna na Wayne'a Hussey'a.
Skład:
Andrew Eldritch - śpiew
Gary Marx, Wayne Hussey - gitary
Craig Adams - bas
Doktor Avalanche - perkusja
Utwory:
Heartland
Marian
Walk Away
Body And Soul
No Time To Cry
Anaconda
Floorshow
Alice
Body Electric
Gimme Shelter
Adrenochrome
Ghostrider
Sister Ray
3. Disguised in Black - Newcastle - 13-03-1985
Kolejne świetne jakościowo nagranie, portretujące The Sisters of Mercy niedługo przed odejściem Gary Marxa, jednego z założycieli zespołu, oraz autora sporej części utworów. Świetny bootleg, zawierający m.in. rewelacyjną wersję coveru Hot Chocolate - Emma, oraz balladę Nine While Nine.
Skład:
Andrew Eldritch - śpiew
Gary Marx, Wayne Hussey - gitary
Craig Adams - bas
Doktor Avalanche - perkusja
Utwory:
1. First And Last And Always
2. Body and Soul
3. Train
4. Marian
5. No Time To Cry
6. Possession
7. Walk Away
8. Burn
9. Emma
10. Amphetamine Logic
11. A Rock And A Hard Place
12. Floorshow
13. Alice
14. Body Electric
15. Gimme Shelter
16. Nine While Nine / Ghostrider
4. Speed Kings - Drogheda - 20-10-1990
W okresie od 1985 do 1990 roku The Sisters of Mercy istniało praktycznie wyłącznie jako projekt studyjny samego Andrew Eldritcha, utwory z płyty Floodland, która przyniosła Andrew sławę i bogactwo nigdy nie były wykonywane na żywo. Koncert w Irlandzkiej miejscowości Drogheda, w czasie którego The Sisters wystąpili pod fałszywą nazwą "Speed Kings" był okazją do pierwszego zagrania live utworów z wydanej trzy lata wcześniej Floodland, oraz nie wydanej wówczas jeszcze płyty Vision Thing. Był też pierwszym występem na żywo ówczesnego składu Sióstr.
Skład:
Andrew Eldritch - śpiew
Tim Bricheno, Andreas Bruhn - gitary
Tony James - bas
Doktor Avalanche - perkusja
+Dan Donovan (klawisze, obsługa Doktora)
Utwory:
First And Last And Always
Lucretia, My Reflection
Body And Soul
Temple Of Love
Dominion/Mother Russia
Emma
Vision Thing
Detonation Boulevard
Marian
Valentine
When You Don't See Me
Gimme Shelter
This Corrosion
Doctor Jeep
Something Fast
Alice
1969
5. 20-12-1993 Brixton Academy, London
Świetne jakościowo nagranie z trasy promującej kompilacyjne wydawnictwo A Slight Case of Overbombing. Koncert rozpoczyna cover grupy Pink Floyd - Comfortably Numb. Zaskoczony byłem już przy pierwszym refrenie, kiedy usłyszałem damski wokal, wcale nie w tle, tylko o takiej samej głośności jak wokal Andrew. Okazało się, że akurat w czasie tego koncertu, wokalistka wspomagająca, Hermine Von Viro była ustawiona bardzo głośno w miksie. Ze względu na to koncert ten jest jedyny w swoim rodzaju. Poza wspomnianym Comfortably Numb mamy tu brawurowe wykonania takich utworów jak Giving Ground, More i Kiss The Carpet. Jest to bootleg który ze względu na wysoką jakość mogę polecić każdemu, nawet nie-hardcorowemu fanowi TSOM.
Skład:
Andrew Eldritch - śpiew
Adam Pearson, Andreas Bruhn - gitary
Doktor Avalanche - perkusja, bas
+Hermine Von Viro - chórki
Jovanka Wilsdorf - klawisze, obsługa Doktora
Utwory:
Comfortably Numb / Some Kind Of Stranger
Ribbons
Train / Detonation Boulevard
Alice
Giving Ground
Anaconda
On The Wire / Teachers
More
Under The Gun
Amphetamine Logic
Flood II
This Corrosion
Kiss The Carpet
First And Last And Always
Something Fast
Temple Of Love
6. Warszawa, 08-04-2003
Koncert na który czekałem wiele lat, po raz pierwszy mogłem zobaczyć Siostry na żywo. Nie zawiodłem się. Warszawska Hala Mery była wypełniona po brzegi. Andrew z zespołem zagrali pięknie, po koncercie, oszołomiony długo nie mogłem dojść do siebie... Dynamiczny początek koncertu z Temple of Love i Crash and Burn, nowy numer - Slept, na zakończenie wykonane unplugged Something Fast i Vision Thing, podczas którego Andrew co chwilę ryczał "This war is wrong !", mając na myśli toczącą się wówczas inwazję na Irak. Piękny koncert i piękne wspomnienia.
Andrew Eldritch - śpiew
Adam Pearson -gitara, chórki
Chris Starling - gitara/bas, chórki
Doktor Avalanche - perkusja, bas, klawisze
Simon Denbigh - obsługa Doktora
Utwory:
Temple Of Love
Crash And Burn
Ribbons
When You Don't See Me
We Are The Same, Susanne
Alice
War On Drugs
Flood I
Will I Dream?
Dominion/Mother Russia
Summer
Anaconda
Slept
Giving Ground
First And Last And Always
Romeo Down
Flood II
I Was Wrong
Never Land
Lucretia, My Reflection
Top Nite Out
Vision Thing
7. Sisters XXX - Leeds, 16-02-2011
Koncert zagrany dokładnie w trzydziestą rocznicę pierwszego występu The Sisters, w ich rodzinnym Leeds. Publiczność śpiewała "Happy Birthday", Andrew po Flood II wyznał do swoich fanów: "It's been a strange life. I would have gotten away from it if it wasn't for you". Setlista koncertu świetna i różnorodna.
Andrew Eldritch - śpiew
Ben Christo -gitara, chórki
Chris Catalyst - gitara/bas, chórki
Doktor Avalanche - perkusja, bas, klawisze
Simon Denbigh - obsługa Doktora
Utwory:
Afterhours - (Intro)
Lucretia, My Reflection
Ribbons
Doctor Jeep / Detonation Boulevard
No Time To Cry
Crash And Burn
Marian
Body Electric - (Slow version)
Giving Ground
Arms
Dominion/Mother Russia
Summer
Alice
Gift That Shines - (RLYL Cover)
We Are The Same, Susanne
Never Land
Flood II
More
Vision Thing
First And Last And Always
Pipeline - (New instrumental - Covered from a song by The Chantays)
Temple Of Love
źródło informacji o setlistach: sisterswiki.org
poniedziałek, 25 lutego 2013
Nine Inch Nails powraca. Z tej okazji RUINER.
W dniu dzisiejszym, dosłownie parę godzin temu Trent Reznor ogłosił reanimację swojego najgenialniejszego muzycznego dziecka, czyli zespołu Nine Inch Nails. Działalność NIN została zawieszona w roku 2009, kiedy to Reznor postanowił poświęcić się nagrywaniu muzyki do filmów (Oscar, oraz Złot Glob za ścieżkę dźwiękową do filmu "Social Network" w 2011, stworzył też muzykę do "The Girl with The Dragon Tatoo"), oraz tworzeniu nowego projektu muzycznego - How To Destroy Angels, razem ze swoją żoną, zjawiskową Mariqueen Maandig. Na dniach ma pojawić się ich pierwszy wspólny album. Stara miłość jednak najwyraźniej nie rdzewieje, bez gitary i darcia mordy Trent długo nie wytrzymał. W 2013 roku odbędą się pierwsze koncerty reaktywowanego NIN w USA, a w 2014 ma mieć miejsce światowa trasa.
W dzisiejszym oświadczniu dla prasy Trent napisał : "Pracowałem wspólnie z Adrianem Belew (wieloletni współpracowniki w NIN) nad paroma pomysłami muzycznymi, co wywołało dyskusję nad wspólnymi występami, co z kolei doprowadziło do drapania się po brodach i dyskusji nad tym, czym mogłoby być Nine Inch Nails, oraz zagraniem koncertu. Zadzwoniłem do paru przyjaciół, omówiliśmy wiele pomysłów i ustaliliśmy datę koncertu, potem następnego, co doprowadziło do zaplanowania wielu występów."
Pozostaje tylko się cieszyć i mieć nadzieję, że powstanie też kolejna płyta Nine Inch Nails. Z okazji dzisiejszej dobrej wiadomości postanowiłem przypomnieć utwór "Ruiner" z wydanego już 19 lat temu opus magnum NIN, czyli płyty "The Downward Spiral"
TEKST ORYGINALNY
NISZCZYCIEL
Miałeś ich wszystkich po swojej stronie, czyż nie?
Wierzyłeś we wszystkie swoje kłamstwa, czyż nie?
Niszczyciel ma wiele do udowodnienia, nic do stracenia i sprawił, że wierzysz,
Niszczyciel jest twoim jedynym przyjacielem, jest idealny dla bydła, które zwodzi,
Gwałci niewinnych, wiesz, Niszczyciel niszczy wszystko to, co widzi,
No i teraz jedyną nieskalaną rzeczą, jaka ostała się w moim spierdolonym świecie, jest obnoszenie się z twoją chorobą.
W jaki sposób tak urosłeś?
W jaki sposób stałeś się taki silny?
W jaki sposób stałeś się taki twardy?
Dlaczego to już tyle trwa?
Musiałeś im wszystkim dać znak, czyż nie?
Musiałeś pożądać tego co było moje, czyż nie?
Niszczyciel jest kolekcjonerem, jest nosicielem choroby, serwującym swoje gówno własnym muchom.
Może kiedyś nadejdzie dzień, w którym ci, których zaślepiasz nagle się przebudzą,
Może to ta część mnie którą zabrałeś, doprowadziła cię do miejca, do którego miałem nadzieję, że nie trafisz,
I może właśnie to popierdoliło mnie bardziej niż byś przypuszczał.
W jaki sposób tak urosłeś?
W jaki sposób stałeś się taki silny?
W jaki sposób stałeś się taki twardy?
Dlaczego to już tyle trwa?
To, co mi dałeś,
Mój perfekcyjny pierścień blizn.
Wiesz, że widzę kim naprawdę jesteś.
Nie skrzywdziłeś mnie, nic nie może mnie skrzywdzić.
Nie skrzywdziłeś mnie, już nic mnie nie powstrzyma.
W dzisiejszym oświadczniu dla prasy Trent napisał : "Pracowałem wspólnie z Adrianem Belew (wieloletni współpracowniki w NIN) nad paroma pomysłami muzycznymi, co wywołało dyskusję nad wspólnymi występami, co z kolei doprowadziło do drapania się po brodach i dyskusji nad tym, czym mogłoby być Nine Inch Nails, oraz zagraniem koncertu. Zadzwoniłem do paru przyjaciół, omówiliśmy wiele pomysłów i ustaliliśmy datę koncertu, potem następnego, co doprowadziło do zaplanowania wielu występów."
Pozostaje tylko się cieszyć i mieć nadzieję, że powstanie też kolejna płyta Nine Inch Nails. Z okazji dzisiejszej dobrej wiadomości postanowiłem przypomnieć utwór "Ruiner" z wydanego już 19 lat temu opus magnum NIN, czyli płyty "The Downward Spiral"
TEKST ORYGINALNY
NISZCZYCIEL
Miałeś ich wszystkich po swojej stronie, czyż nie?
Wierzyłeś we wszystkie swoje kłamstwa, czyż nie?
Niszczyciel ma wiele do udowodnienia, nic do stracenia i sprawił, że wierzysz,
Niszczyciel jest twoim jedynym przyjacielem, jest idealny dla bydła, które zwodzi,
Gwałci niewinnych, wiesz, Niszczyciel niszczy wszystko to, co widzi,
No i teraz jedyną nieskalaną rzeczą, jaka ostała się w moim spierdolonym świecie, jest obnoszenie się z twoją chorobą.
W jaki sposób tak urosłeś?
W jaki sposób stałeś się taki silny?
W jaki sposób stałeś się taki twardy?
Dlaczego to już tyle trwa?
Musiałeś im wszystkim dać znak, czyż nie?
Musiałeś pożądać tego co było moje, czyż nie?
Niszczyciel jest kolekcjonerem, jest nosicielem choroby, serwującym swoje gówno własnym muchom.
Może kiedyś nadejdzie dzień, w którym ci, których zaślepiasz nagle się przebudzą,
Może to ta część mnie którą zabrałeś, doprowadziła cię do miejca, do którego miałem nadzieję, że nie trafisz,
I może właśnie to popierdoliło mnie bardziej niż byś przypuszczał.
W jaki sposób tak urosłeś?
W jaki sposób stałeś się taki silny?
W jaki sposób stałeś się taki twardy?
Dlaczego to już tyle trwa?
To, co mi dałeś,
Mój perfekcyjny pierścień blizn.
Wiesz, że widzę kim naprawdę jesteś.
Nie skrzywdziłeś mnie, nic nie może mnie skrzywdzić.
Nie skrzywdziłeś mnie, już nic mnie nie powstrzyma.
poniedziałek, 18 lutego 2013
Destructive Daisy - recenzja debiutu
Dziś coś zupełnie z innej beczki, zamiast tradycyjnego tłumaczenia postanowiłem zrecenzować debiutancką płytę jednej z ciekawszych trójmiejskich kapel, z jakimi miałem okazję obcować, czyli w 100% żeńskiego kwartetu Destructive Daisy.
W ostatnią sobotę trochę z przypadku, a trochę z ciekawości trafiłem do gdańskiego klubu Mechanik, na koncert kapel Carnage i Destructive Daisy. Carnage dobrze znam, także ze wspólnych występów, wiedziałem więc czego mogę się spodziewać po ich występie. O Destructive Daisy wiedziałem z kolei tyle, ile przekazał mi kolega Karol z zaprzyjaźnionego zespołu Krunkera, czyli, że jest to kapela złożona z urodziwych niewiast, fajnie gra i fajnie brzmi. Jak się okazało, Karol mówił prawdę. Koncert bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, mimo pewnych niedostatków w brzmieniu, spowodowanych brakiem odpowiedniego nagłośnienia, oraz osoby odpowiedzialnej za realizację dźwięku (co jest niestety stałą przypadłością trójmiejskich klubów). Destructive Daisy przekazały publiczności solidną dawkę rockowej energii, okraszonej poprawną techniką i ciekawym image grupy. Po koncercie udało mi się nabyć drogą wyżebrania od członkiń zespołu ich wydaną własnym sumptem, debiutancką EP-kę.
Zacznę może od tego, że już na pierwszy rzut oka widać, że dziewczyny na poważnie podeszły do tematu, pod względem prezencji płytka wygląda bardzo profesjonalnie. Porządnie zaprojektowana okładka z rysunkiem przedstawiającym coś na kształt disneyowskiej Daisy, ucharakteryzowanej na logo gangu motocyklowego sygnalizuje, że nie będziemy mieli do czynienia z grzecznym graniem. Z tylnej okładki możemy dowiedzieć się, że na płytce znajdziemy 5 utworów, oraz poznać skład zespołu. Prosto, czytelnie i do rzeczy.
Po włożeniu płyty do odtwarzacza i wciśnięciu "Play" od pierwszych sekund słuchacza atakuje zwarta sekcja rytmiczna, z wyraźnie wysuniętym do przodu basem i mocno przesterowaną gitarą, wypluwającą hardrockowy riff. Perkusja od samego początku pozostaje nieco w tle, zostawiając miejsce dla rytmicznych riffów i pulsującego basu. Wokalistka Audri stylem śpiewania kojarzy mi się z Courtney Love, lub Shirley Manson z Garbage. Po pierwszych dwóch numerach - "Road To Ruin", oraz "Death Car" można już powiedzieć, że mamy do czynienia z wyjątkowo mocnym debiutem. Ostre i proste rockowe numery, przejmujący, opętańczy, przechodzący niekiedy w krzyk śpiew, do tego sekcja rytmiczna ze świetnie brzmiącym basem. Soczyste, często grane z tłumieniem riffy gitarowe dopełniane są przez dosyć oszczędne, lecz poprawnie zagrane solówki. Dwa początkowe utwory instrumentalnie utrzymane są w stylu klasycznego hardrocka z elementami metalu, wyraźnie , szczególnie w "Road to Ruin" usłyszeć można inspirację Motorhead. Brzmienie instrumentów jest surowe, bez zbędnego efekciarstwa. Wokal z kolei, to zupełnie inna para kaloszy - styl śpiewania Audri jest "grungeowo - postpunkowy" i przynosi na myśl takie zespoły jak Hole, czy L7.
Po dwóch dynamicznych utworach przychodzi czas na chwilę uspokojenia. Trzeci numer - "Panic", jest według mnie najlepszy na EP-ce. Powolny, oparty w zasadzie na dwóch riffach motyw przewodni, leniwa gra perkusji i hipnotyzujący bas budują mroczny nastrój. Klimat buduje także gitara, która dzięki grze na pełnych, nie tłumionych akordach, oraz użytych efektach jest bardziej przestrzenna, niż w poprzednich utworach. W połowie utworu w tle pojawiają się nawet dźwięki grane na klawiszach. Całość kojarzy mi się z kawałkiem "Mailman" Soundgardenów, z płyty "Superunknown". "Panic" wydaje się być utworem wyraźnie dzielącym Ep-kę na pół. O ile pierwsze dwa utwory stanowiły ukłon w stronę hardrocka, to dwa ostatnie siedzą głęboko w Seattle. "Barbed Wire" i "Teabuzz" mogły z powodzeniem być zagrane 25 lat temu w klubach miasta z którego wywodzi się grunge, najbardziej kojarzą mi się z pierwszymi dokonaniami Nirvany z płyty "Bleach".
Jak na płytę nagraną własnymi środkami, przez bądź co bądź amatorski, młody zespół, Ep-ka Destructive Daisy brzmi dobrze. Wydaje mi się (aczkolwiek mogę się mylić), że muzyka w większości nagrana została na "setę" (to znaczy przez zespół grający na żywo, a nie instrument po instrumencie), co znacznie zmniejsza możliwości manipulacji brzmieniem, ale z drugiej strony dodaje muzyce autentyzmu. Surowe i nieco brudne brzmienie nagrań jednych może razić, jednak dla innych będzie atutem. Jeżeli już miałbym napisać o płytce coś negatywnego, to moim zdaniem zdecydowanie za cicho w stosunku do reszty instrumentów jest perkusja, która często po prostu zostaje zdominowana przez bas i ostrą gitarę. Drugim mankamentem może być miejscami niewyraźna artykulacja partii wokalu, przez co często ciężko zrozumieć śpiewane słowa.
Podsumowując przyznać trzeba, że dziewczyny z Destructive Daisy odwaliły kawał dobrej roboty i mają sporą szansę na zaistnienie nie tylko na naszej lokalnej, zdominowanej przez sztampowy metal, oraz pseudointelektualny indie rock, scenie muzycznej. Ja na pewno będę trzymał kciuki. Płytę można bezpłatnie ściągnąć z serwisu Bandcamp, co polecam czym prędzej uczynić.
Moja ocena: 4/5
Destructive Daisy
vocal:Audri
guitar:Magda
bass guitar:Kleo
drums:Ada
Mix&Mastering - Michał Miegoń (Music Saloon Studio)
Płyta do ściągnięcia http://destructivedaisy.bandcamp.com/
W ostatnią sobotę trochę z przypadku, a trochę z ciekawości trafiłem do gdańskiego klubu Mechanik, na koncert kapel Carnage i Destructive Daisy. Carnage dobrze znam, także ze wspólnych występów, wiedziałem więc czego mogę się spodziewać po ich występie. O Destructive Daisy wiedziałem z kolei tyle, ile przekazał mi kolega Karol z zaprzyjaźnionego zespołu Krunkera, czyli, że jest to kapela złożona z urodziwych niewiast, fajnie gra i fajnie brzmi. Jak się okazało, Karol mówił prawdę. Koncert bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, mimo pewnych niedostatków w brzmieniu, spowodowanych brakiem odpowiedniego nagłośnienia, oraz osoby odpowiedzialnej za realizację dźwięku (co jest niestety stałą przypadłością trójmiejskich klubów). Destructive Daisy przekazały publiczności solidną dawkę rockowej energii, okraszonej poprawną techniką i ciekawym image grupy. Po koncercie udało mi się nabyć drogą wyżebrania od członkiń zespołu ich wydaną własnym sumptem, debiutancką EP-kę.
Zacznę może od tego, że już na pierwszy rzut oka widać, że dziewczyny na poważnie podeszły do tematu, pod względem prezencji płytka wygląda bardzo profesjonalnie. Porządnie zaprojektowana okładka z rysunkiem przedstawiającym coś na kształt disneyowskiej Daisy, ucharakteryzowanej na logo gangu motocyklowego sygnalizuje, że nie będziemy mieli do czynienia z grzecznym graniem. Z tylnej okładki możemy dowiedzieć się, że na płytce znajdziemy 5 utworów, oraz poznać skład zespołu. Prosto, czytelnie i do rzeczy.
Po włożeniu płyty do odtwarzacza i wciśnięciu "Play" od pierwszych sekund słuchacza atakuje zwarta sekcja rytmiczna, z wyraźnie wysuniętym do przodu basem i mocno przesterowaną gitarą, wypluwającą hardrockowy riff. Perkusja od samego początku pozostaje nieco w tle, zostawiając miejsce dla rytmicznych riffów i pulsującego basu. Wokalistka Audri stylem śpiewania kojarzy mi się z Courtney Love, lub Shirley Manson z Garbage. Po pierwszych dwóch numerach - "Road To Ruin", oraz "Death Car" można już powiedzieć, że mamy do czynienia z wyjątkowo mocnym debiutem. Ostre i proste rockowe numery, przejmujący, opętańczy, przechodzący niekiedy w krzyk śpiew, do tego sekcja rytmiczna ze świetnie brzmiącym basem. Soczyste, często grane z tłumieniem riffy gitarowe dopełniane są przez dosyć oszczędne, lecz poprawnie zagrane solówki. Dwa początkowe utwory instrumentalnie utrzymane są w stylu klasycznego hardrocka z elementami metalu, wyraźnie , szczególnie w "Road to Ruin" usłyszeć można inspirację Motorhead. Brzmienie instrumentów jest surowe, bez zbędnego efekciarstwa. Wokal z kolei, to zupełnie inna para kaloszy - styl śpiewania Audri jest "grungeowo - postpunkowy" i przynosi na myśl takie zespoły jak Hole, czy L7.
Po dwóch dynamicznych utworach przychodzi czas na chwilę uspokojenia. Trzeci numer - "Panic", jest według mnie najlepszy na EP-ce. Powolny, oparty w zasadzie na dwóch riffach motyw przewodni, leniwa gra perkusji i hipnotyzujący bas budują mroczny nastrój. Klimat buduje także gitara, która dzięki grze na pełnych, nie tłumionych akordach, oraz użytych efektach jest bardziej przestrzenna, niż w poprzednich utworach. W połowie utworu w tle pojawiają się nawet dźwięki grane na klawiszach. Całość kojarzy mi się z kawałkiem "Mailman" Soundgardenów, z płyty "Superunknown". "Panic" wydaje się być utworem wyraźnie dzielącym Ep-kę na pół. O ile pierwsze dwa utwory stanowiły ukłon w stronę hardrocka, to dwa ostatnie siedzą głęboko w Seattle. "Barbed Wire" i "Teabuzz" mogły z powodzeniem być zagrane 25 lat temu w klubach miasta z którego wywodzi się grunge, najbardziej kojarzą mi się z pierwszymi dokonaniami Nirvany z płyty "Bleach".
Jak na płytę nagraną własnymi środkami, przez bądź co bądź amatorski, młody zespół, Ep-ka Destructive Daisy brzmi dobrze. Wydaje mi się (aczkolwiek mogę się mylić), że muzyka w większości nagrana została na "setę" (to znaczy przez zespół grający na żywo, a nie instrument po instrumencie), co znacznie zmniejsza możliwości manipulacji brzmieniem, ale z drugiej strony dodaje muzyce autentyzmu. Surowe i nieco brudne brzmienie nagrań jednych może razić, jednak dla innych będzie atutem. Jeżeli już miałbym napisać o płytce coś negatywnego, to moim zdaniem zdecydowanie za cicho w stosunku do reszty instrumentów jest perkusja, która często po prostu zostaje zdominowana przez bas i ostrą gitarę. Drugim mankamentem może być miejscami niewyraźna artykulacja partii wokalu, przez co często ciężko zrozumieć śpiewane słowa.
Podsumowując przyznać trzeba, że dziewczyny z Destructive Daisy odwaliły kawał dobrej roboty i mają sporą szansę na zaistnienie nie tylko na naszej lokalnej, zdominowanej przez sztampowy metal, oraz pseudointelektualny indie rock, scenie muzycznej. Ja na pewno będę trzymał kciuki. Płytę można bezpłatnie ściągnąć z serwisu Bandcamp, co polecam czym prędzej uczynić.
Moja ocena: 4/5
Destructive Daisy
vocal:Audri
guitar:Magda
bass guitar:Kleo
drums:Ada
Mix&Mastering - Michał Miegoń (Music Saloon Studio)
Płyta do ściągnięcia http://destructivedaisy.bandcamp.com/
piątek, 15 lutego 2013
Megadeth - A Tout Le Monde
Uważni czytelnicy (czy mam takich ??? :)) zapewne pamiętają, że o Megadeth już było przy okazji tłumaczenia numeru "Reckoning Day", z przezacnej i darzonej przeze mnie wyjątkowo ciepłym uczuciem płyty "Youthanasia". Dziś wracam do tego albumu po raz drugi, a pretekstem jest "A Tout Le Monde", utwór o zupełnie innym charakterze, niż prezentowany na DarciuMordy wcześniej. Brakuje w nim agresji muzycznej i lirycznej, która obecna jest w innych utworach z płyty. "A Tout Le Monde" jest balladą, w dodatku śpiewaną częściowo po francusku.
Jakoś tak dziwnie wychodzi, że bardzo często, w czasie mojej drogi do pracy, zwykle gdzieś w okolicach ulicy Lęborskiej, funkcja shuffle w moim telefonie losowo wybiera właśnie "A Tout Le Monde". Z jednej strony fajnie, ponieważ bardzo cenię ten utwór, z drugiej strony jednak wsłuchanie się w jego tekst, będący niczym innym, jak listem pożegnalnym samobójcy, może być dołujące...
TEKST ORYGINALNY
A TOUT LE MONDE
Nie pamiętam gdzie wtedy byłem,
Zdałem sobie sprawę, że życie to gra,
Im bardziej na poważnie je brałem,
Tym trudniejsze stawały się zasady.
Nie miałem pojęcia, ile to mnie będzie kosztowało,
Życie przeleciało mi przed oczami,
Dostrzegłem jak niewiele osiągnąłem,
Odrzuciłem wszystkie swoje plany.
Moi przyjaciele, kiedy będziecie to czytać wiedzcie, że
Bardzo pragnąłbym z wami pozostać.
Proszę, uśmiechajcie się, kiedy o mnie pomyślicie,
Mojego ciała już nie ma, to wszystko ....
A tout le monde
(Do was wszystich)
A tout mes amis
(Do moich przyjaciół)
Je vous aime
(Kocham was)
Je dois partir
(Muszę odejść)
To ostatnie słowa,
Jakie kiedykolwiek wypowiem,
One mnie uwolnią.
Gdyby moje serce było jeszcze żywe,
Z pewnością by pękło,
Moje wspomnienia pozostały z wami,
Nie ma już nic do powiedzenia.
Radzenie sobie jest proste,
Trudne to, co zostaje za nami.
Wiesz, że śpiący nie czują bólu,
A żyjący są w strachu.
A tout le monde
A tout mes amis
Je vous aime
Je dois partir
To ostatnie słowa,
Jakie kiedykolwiek wypowiem,
One mnie uwolnią.
Moi przyjaciele, kiedy będziecie to czytać wiedzcie, że
Bardzo pragnąłbym z wami pozostać
Proszę, uśmiechajcie się, kiedy o mnie pomyślicie,
Mojego ciała już nie ma, to wszystko ....
Jakoś tak dziwnie wychodzi, że bardzo często, w czasie mojej drogi do pracy, zwykle gdzieś w okolicach ulicy Lęborskiej, funkcja shuffle w moim telefonie losowo wybiera właśnie "A Tout Le Monde". Z jednej strony fajnie, ponieważ bardzo cenię ten utwór, z drugiej strony jednak wsłuchanie się w jego tekst, będący niczym innym, jak listem pożegnalnym samobójcy, może być dołujące...
TEKST ORYGINALNY
A TOUT LE MONDE
Nie pamiętam gdzie wtedy byłem,
Zdałem sobie sprawę, że życie to gra,
Im bardziej na poważnie je brałem,
Tym trudniejsze stawały się zasady.
Nie miałem pojęcia, ile to mnie będzie kosztowało,
Życie przeleciało mi przed oczami,
Dostrzegłem jak niewiele osiągnąłem,
Odrzuciłem wszystkie swoje plany.
Moi przyjaciele, kiedy będziecie to czytać wiedzcie, że
Bardzo pragnąłbym z wami pozostać.
Proszę, uśmiechajcie się, kiedy o mnie pomyślicie,
Mojego ciała już nie ma, to wszystko ....
A tout le monde
(Do was wszystich)
A tout mes amis
(Do moich przyjaciół)
Je vous aime
(Kocham was)
Je dois partir
(Muszę odejść)
To ostatnie słowa,
Jakie kiedykolwiek wypowiem,
One mnie uwolnią.
Gdyby moje serce było jeszcze żywe,
Z pewnością by pękło,
Moje wspomnienia pozostały z wami,
Nie ma już nic do powiedzenia.
Radzenie sobie jest proste,
Trudne to, co zostaje za nami.
Wiesz, że śpiący nie czują bólu,
A żyjący są w strachu.
A tout le monde
A tout mes amis
Je vous aime
Je dois partir
To ostatnie słowa,
Jakie kiedykolwiek wypowiem,
One mnie uwolnią.
Moi przyjaciele, kiedy będziecie to czytać wiedzcie, że
Bardzo pragnąłbym z wami pozostać
Proszę, uśmiechajcie się, kiedy o mnie pomyślicie,
Mojego ciała już nie ma, to wszystko ....
wtorek, 5 lutego 2013
Kylie Minogue - Confide In Me
Wydawałoby się, że pisanie o Kylie Minogue zaraz po poście o Slayerze zakrawa na świętokradztwo... Nie będę zaprzeczał. Gwoli wyjaśnienia: utwór "Confide In Me" jest utworem dobrym, POMIMO TEGO, że wykonuje go artystka popowa Kylie Minogue, która nota bene nawet go nie skomponowała, ani tym bardziej nie napisała tekstu.
Głównym powodem, dla którego zdecydowałem się ten utwór przetłumaczyć, jest fakt, że cover "Confide in me" w 1997 roku wykonywało na sposób mroczny i gotycki moje ulubione The Sisters of Mercy. Piosenka jest na tyle wdzięcznym tematem na cover, że według wikipedii co najmniej dziesięciu innych wykonawców popełniło swoje wersje.
Abstrahując od zupełnie humorystycznego wstępu, muszę jednak szczerze przyznać, że mam pewną słabość do tego utworu. Nie pasuje mi zupełnie do innych znanych mi kawałków Kylie, jest całkiem ambitny muzycznie, towarzyszy mu całkiem sugestywny teledysk, a tekst jest całkiem niegłupi. Mi oczywiście bardziej podoba się wersja koncertowa The Sisters of Mercy, którą pozwoliłem sobie zamieścić bezpośrednio pod tłumaczeniem...
TEKST ORYGINALNY
Zwierz mi się
Stoję w oddali
Patrzę z daleka
Czy powinnam zaoferować swoją pomoc ?
Czy powinno mieć znaczenie kim jesteś?
Wszyscy jesteśmy skrzywdzeni miłością
Każdy z nas niesie swój krzyż
Ale w imię powszechnego zrozumienia
Powinniśmy się dzielić swoimi problemami
Zwierz mi się
Zwierz mi się
Umiem utrzymać sekret
I wyrzucić klucz
Ale czasem, uwolnić sekret
To jak dać odejść własnemu dziecku
Wszyscy jesteśmy skrzywdzeni miłością
Każdy z nas niesie swój krzyż
Ale w imię powszechnego zrozumienia
Powinniśmy się dzielić swoimi problemami
Grasz albo pas – wybór należy do ciebie
Trafiasz albo chybisz – co moje, jest twoje
Głównym powodem, dla którego zdecydowałem się ten utwór przetłumaczyć, jest fakt, że cover "Confide in me" w 1997 roku wykonywało na sposób mroczny i gotycki moje ulubione The Sisters of Mercy. Piosenka jest na tyle wdzięcznym tematem na cover, że według wikipedii co najmniej dziesięciu innych wykonawców popełniło swoje wersje.
Abstrahując od zupełnie humorystycznego wstępu, muszę jednak szczerze przyznać, że mam pewną słabość do tego utworu. Nie pasuje mi zupełnie do innych znanych mi kawałków Kylie, jest całkiem ambitny muzycznie, towarzyszy mu całkiem sugestywny teledysk, a tekst jest całkiem niegłupi. Mi oczywiście bardziej podoba się wersja koncertowa The Sisters of Mercy, którą pozwoliłem sobie zamieścić bezpośrednio pod tłumaczeniem...
TEKST ORYGINALNY
Zwierz mi się
Stoję w oddali
Patrzę z daleka
Czy powinnam zaoferować swoją pomoc ?
Czy powinno mieć znaczenie kim jesteś?
Wszyscy jesteśmy skrzywdzeni miłością
Każdy z nas niesie swój krzyż
Ale w imię powszechnego zrozumienia
Powinniśmy się dzielić swoimi problemami
Zwierz mi się
Zwierz mi się
Umiem utrzymać sekret
I wyrzucić klucz
Ale czasem, uwolnić sekret
To jak dać odejść własnemu dziecku
Wszyscy jesteśmy skrzywdzeni miłością
Każdy z nas niesie swój krzyż
Ale w imię powszechnego zrozumienia
Powinniśmy się dzielić swoimi problemami
Grasz albo pas – wybór należy do ciebie
Trafiasz albo chybisz – co moje, jest twoje
środa, 23 stycznia 2013
Slayer - Seasons In The Abyss
Ze Slayerem jest jak z jazzem, albo go kochasz albo nie trawisz. Nie ma nic pomiędzy. A wszystko dlatego, że Slayer nie idzie na kompromisy. Ani muzyczne ani liryczne. W przeciwieństwie do pozostałych trzech zespołów zaliczanych do "Big Four" amerykańskiego thrash metalu, czyli grup Anthrax, Megadeth, a ZWŁASZCZA Metallica, Slayer zawsze pozostawał wierny wypracowanemu stylowi i chyba właśnie dlatego zyskał szacunek fanów i osiągnął status kapeli zupełnie kultowej.
Żeby przekonać się o tym jak oddani są fani Slayera wystarczy wyszukać w google hasełko "Slayer memes", żeby przekonać się ile powstało internetowych memów na tematy Slayeropochodne, albo poczytać fora fanów metalu i policzyć ilość wpisów o treści "Slayer KURWAAA !!!!". Ja osobiście mogę doświadczyć wielkości Slayera bezpośrednio w mojej portowej dzielnicy w Gdańsku, gdzie znajduje się bodajże największe na świecie murale z napisem Slayer. Jak widać na zdjęciu poniżej widoczne nawet z satelity.
Numer "Seasons in the Abyss", pochodzi z wydanej w 1990 roku płyty pod tym samym tytułem, możecie mi wierzyć, że jest to chyba najbardziej melodyjny i komercyjny utwór jaki nagrali Tom Araya, Jeff Hannemann, Kerry King i Dave Lombardo.
Aha, zapomniałem dodać, że Slayer to skrót od "Satan Laughs As You Eternally Rot"...
TEKST ORYGINALNY
Czasy w otchłani
Ostrze żyletki
Tworzy zarys śmierci
Nacięcia w mojej głowie
Antycypacja, stymulacja
Żeby zabić ekscytację
Patrzeć jak krwawisz
Przymusowa fizyczna potrzeba
Zbezczeszczony, wypatroszony
Uwieczniony czas
Krwawy loch
Dekoracyjna plama krwi rozświetla go
Egzekucja, sadystyczny rytuał
Szalone interwały szczątków umysłu
Żeby przekonać się o tym jak oddani są fani Slayera wystarczy wyszukać w google hasełko "Slayer memes", żeby przekonać się ile powstało internetowych memów na tematy Slayeropochodne, albo poczytać fora fanów metalu i policzyć ilość wpisów o treści "Slayer KURWAAA !!!!". Ja osobiście mogę doświadczyć wielkości Slayera bezpośrednio w mojej portowej dzielnicy w Gdańsku, gdzie znajduje się bodajże największe na świecie murale z napisem Slayer. Jak widać na zdjęciu poniżej widoczne nawet z satelity.
Numer "Seasons in the Abyss", pochodzi z wydanej w 1990 roku płyty pod tym samym tytułem, możecie mi wierzyć, że jest to chyba najbardziej melodyjny i komercyjny utwór jaki nagrali Tom Araya, Jeff Hannemann, Kerry King i Dave Lombardo.
Aha, zapomniałem dodać, że Slayer to skrót od "Satan Laughs As You Eternally Rot"...
TEKST ORYGINALNY
Czasy w otchłani
Ostrze żyletki
Tworzy zarys śmierci
Nacięcia w mojej głowie
Antycypacja, stymulacja
Żeby zabić ekscytację
Zamknij oczy
Spójrz w głąb swojej duszy
Wyjdź z samego siebie
Niech twój umysł się uwolni
Zmrożone oczy patrzą w głąb twojej jaźni,
A ty umierasz
Zamknij oczy
Zapomnij swoje imię
Wyjdź z samego siebie
Niech twoje myśli wyciekną
Podczas gdy będziesz tracił rozum
Wrodzone nasieniePatrzeć jak krwawisz
Przymusowa fizyczna potrzeba
Zbezczeszczony, wypatroszony
Uwieczniony czas
Zamknij oczy (...)
Bezwładne mięsoKrwawy loch
Dekoracyjna plama krwi rozświetla go
Egzekucja, sadystyczny rytuał
Szalone interwały szczątków umysłu
Zamknij oczy (...)
środa, 16 stycznia 2013
Porcupine Tree - Wake as Gun
Są rzeczy w muzyce, których nie pojmuję. Nie dlatego, że ich "nie rozumiem", raczej dlatego, że uciekają pewnej logice którą sobie narzuciłem. Może jest to kwestia gustu, może ignoranctwa, a może tego, że "najbardziej podobają się rzeczy, które już się gdzieś słyszało". Nie ważne. W każdym razie fakt jest taki, że nie przepadam za rockiem i metalem progresywnym. Męczy mnie. O ile Pink Floyd jeszcze mi wchodzi, to reszta jakoś nie. W tym Porcupine Tree. Nie wchodzi mi zupełnie. Postanowiłem jednak, za namową przyjaciela, któremu niniejszy post dedykuję, pochylić się nad jednym z utworów tej kapeli. W końcu nie mogę się zamykać w swoim ciasnym kurwidołku pełnym mrocznej ciężkiej muzyki i nisko nastrojonych powolnych riffów:).
Jako, że moja znajomość twórczości i historii Porcupine Tree jest znikoma posilę się linkiem do wikipedii, każdy chętny może sobie poczytać. Wspomnę tylko, że Porcupine Tree to jeden z projektów hiperaktywnego i megaproduktywnego wulkanu kreatywnej energii kompozytorskiej, jakim jest Steve Wilson. Szczerze muszę przyznać, że facet zrobił na mnie wrażenie chociażby samą ilością projektów muzycznych w jakich uczestniczył, czy mnogością instrumentów na jakich potrafi zagrać.
Utwór "Wake As Gun" jest spokojną, NIECO gotycką balladką, pochodzącą z albumu "Insignificance", zawierającego dema zespołu z lat 1995-96 i wydanego jako dodatek do płyty "Significance". Sam tekst spodobał mi się bardziej niż muzyka. W moim rozumieniu utwór traktuje o tym, że każdy człowiek ma wiele twarzy, wiele aspektów osobowości, a jednocześnie nie do końca ma wpływ na to, kim się staje.
TEKST ORYGINALNY
Budząc się jako pistolet
Człowiek budzi się jako zwierzę,
Halucynuje ogień
Człowiek budzi się jako duch,
Bezkrwawy, lecz zainspirowany
Człowiek budzi się jako muzyka,
Uwalniając spokój
Człowiek budzi się jako dziecko,
Budując most pełen wdzięku
Och, pilnujesz ciszy
A ja po prostu chcę spać
Człowiek budzi się jako pistolet
I nie rozumie dowcipu
Jako, że moja znajomość twórczości i historii Porcupine Tree jest znikoma posilę się linkiem do wikipedii, każdy chętny może sobie poczytać. Wspomnę tylko, że Porcupine Tree to jeden z projektów hiperaktywnego i megaproduktywnego wulkanu kreatywnej energii kompozytorskiej, jakim jest Steve Wilson. Szczerze muszę przyznać, że facet zrobił na mnie wrażenie chociażby samą ilością projektów muzycznych w jakich uczestniczył, czy mnogością instrumentów na jakich potrafi zagrać.
Utwór "Wake As Gun" jest spokojną, NIECO gotycką balladką, pochodzącą z albumu "Insignificance", zawierającego dema zespołu z lat 1995-96 i wydanego jako dodatek do płyty "Significance". Sam tekst spodobał mi się bardziej niż muzyka. W moim rozumieniu utwór traktuje o tym, że każdy człowiek ma wiele twarzy, wiele aspektów osobowości, a jednocześnie nie do końca ma wpływ na to, kim się staje.
TEKST ORYGINALNY
Budząc się jako pistolet
Człowiek budzi się jako zwierzę,
Halucynuje ogień
Człowiek budzi się jako duch,
Bezkrwawy, lecz zainspirowany
Człowiek budzi się jako muzyka,
Uwalniając spokój
Człowiek budzi się jako dziecko,
Budując most pełen wdzięku
Och, pilnujesz ciszy
A ja po prostu chcę spać
Człowiek budzi się jako pistolet
I nie rozumie dowcipu
piątek, 11 stycznia 2013
The Mission - Wasteland
O zespole The Mission wspomniałem już przy okazji postu na temat utworu "Giving Ground", wykonywanego przez The Sisterhood. Wystarczy przypomnieć, że The Mission (znane w USA jako The Mission UK) powstało w roku 1986, po tym, jak basista Craig Adams i śpiewający gitarzysta Wayne Hussey odeszli z The Sisters Of Mercy. The Mission w swojej stylistyce nawiązuje do gotyckiej poetyki poprzedniego zespołu swoich założycieli, jednak jednocześnie jest zespołem położonym bliżej popu i mainstreamowego rocka w stylu U2.
Przyznam, że nigdy do końca nie przekonałem się do The Mission. Jako zagorzałemu fanowi The Sisters of Mercy trudno mi znieść pretensjonalne i ociekające seksem teksty Wayne'a Hussey'a, który najbardziej lubi śpiewać o bolesnych pocałunkach, zakazanych owocach, związywaniu, biczowaniu i świętokradztwach. Oczywiście nie zawsze jest aż tak źle, jednak czasem aż uszy więdną. Na szczęście muzycznie jest o wiele lepiej, szczególnie dwa pierwsze albumy grupy, czyli "God's Own Medicine" i "Children" są całkiem niezłe.
Zaprezentowany poniżej utwór "Wasteland" otwiera debiutancki album grupy i jednocześnie jest najlepszym utworem na płycie. Nawet tekst jest niezły, mimo, że znalazło się w nim nawiązanie do S/M :)
TEKST W ORYGINALE
Wasteland
Nadal wierzę w Boga,
Jednak Bóg już nie wierzy we mnie
Mam kryształowo czysty widok z okna
Widzę, co nadejdzie w przyszłości
Żyję dla bólu i ukłucia rozkoszy
Żyję dla miecza, stali, pistoletu
Mogę powalać ściany, szturmować barykady
Pobiec tam, gdzie gnieżdżą się przestraszeni
Pożądanie czai się, ponad dobrem i złem
A więc zatańcz na grobach, tam gdzie upadają święci
Ponad tą ziemią
Ponad tą pustynią
Ponad tą ziemią
Ponad tą pustynią
Możesz dotknąć, ale proszę nie podchodź zbyt blisko
Jesteś niewinna, czysta i bezwstydna
Twój duch pragnie, twoje ciało jest wspaniałe
Dręczysz i torturujesz z bolesną rozkoszą
Piekło i niebo, dobrze je znam
Ale nie zdecydowałem jeszcze które wolę
Czuję się martwy, ponieważ krzyczę głośno
A nikt nie słyszy mojego głosu
Chodząc na linie nie spoglądam w dół
Wyprostowany, ponad wami wszystkimi
Wierny wiatr dmie w tej krainie
Wykrzykuje moje imię, zwiastuje mój upadek.
Przyznam, że nigdy do końca nie przekonałem się do The Mission. Jako zagorzałemu fanowi The Sisters of Mercy trudno mi znieść pretensjonalne i ociekające seksem teksty Wayne'a Hussey'a, który najbardziej lubi śpiewać o bolesnych pocałunkach, zakazanych owocach, związywaniu, biczowaniu i świętokradztwach. Oczywiście nie zawsze jest aż tak źle, jednak czasem aż uszy więdną. Na szczęście muzycznie jest o wiele lepiej, szczególnie dwa pierwsze albumy grupy, czyli "God's Own Medicine" i "Children" są całkiem niezłe.
Zaprezentowany poniżej utwór "Wasteland" otwiera debiutancki album grupy i jednocześnie jest najlepszym utworem na płycie. Nawet tekst jest niezły, mimo, że znalazło się w nim nawiązanie do S/M :)
TEKST W ORYGINALE
Wasteland
Nadal wierzę w Boga,
Jednak Bóg już nie wierzy we mnie
Mam kryształowo czysty widok z okna
Widzę, co nadejdzie w przyszłości
Żyję dla bólu i ukłucia rozkoszy
Żyję dla miecza, stali, pistoletu
Mogę powalać ściany, szturmować barykady
Pobiec tam, gdzie gnieżdżą się przestraszeni
Pożądanie czai się, ponad dobrem i złem
A więc zatańcz na grobach, tam gdzie upadają święci
Ponad tą ziemią
Ponad tą pustynią
Ponad tą ziemią
Ponad tą pustynią
Możesz dotknąć, ale proszę nie podchodź zbyt blisko
Jesteś niewinna, czysta i bezwstydna
Twój duch pragnie, twoje ciało jest wspaniałe
Dręczysz i torturujesz z bolesną rozkoszą
Piekło i niebo, dobrze je znam
Ale nie zdecydowałem jeszcze które wolę
Czuję się martwy, ponieważ krzyczę głośno
A nikt nie słyszy mojego głosu
Chodząc na linie nie spoglądam w dół
Wyprostowany, ponad wami wszystkimi
Wierny wiatr dmie w tej krainie
Wykrzykuje moje imię, zwiastuje mój upadek.
poniedziałek, 7 stycznia 2013
Marilyn Manson - Irresponsible Hate Anthem
Brian Warner, występujący pod pseudonimem Marilyn Manson jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych artystów przełomu XX i XXI wieku. Wokalista, kompozytor, malarz, multiinstrumentalista. Człowiek o wielu twarzach, równie często zmieniający swój wizerunek sceniczny, jak brzmienie i nastrój wykonywanej muzyki. Karierę muzyczną rozpoczął w roku 1989 jako wokalista grupy Marilyn Manson & the Spooky Kids, poźniej przemianowanej po prostu na Marilyn Manson.
Nazwa zespołu i jednocześnie pseudonim sceniczny Briana Warnera pochodzi z połączenia dwóch symboli, pięknej Marilyn Monroe, oraz przywódcy zbrodniczej sekty, Charliego Mansona. Obie te ikony amerykańskiej popkultury zdają się zupełnie sobie przeciwne, jednak wspólnym mianownikiem, jest mrok, który zawładnął ich życiem. Marilyn przed śmiercią była uzależniona od barbituranów i alkoholu, popadała w depresje. Charles Manson, osoba ponoć o nieprzeciętnej inteligencji, człowiek utalentowany muzycznie, skończył skazany na dożywocie za podżeganie do morderstw.
Wizerunek Marilyn Manson został wykreowany tak, żeby szokować, teksty i teledyski, były intencjonalnie obrazoburcze i kontrowersyjne, zespół odsądzany był od czci i wiary, koncertom towarzyszyły pikiety i protesty. Wszystko to jednak tylko przysporzyło zespołowi i jego liderowi rozgłosu.
Muzykę Marilyn Manson ciężko sklasyfikować, ponieważ zmienia się ona wraz z każdym kolejnym albumem grupy. W wikipedii przy artykule o grupie znajdujemy następujące gatunki muzyczne: metal alternatywny, rock alternatywny, industrial metal, rock industrialny, glam metal, hard rock, gothic metal, rock gotycki. Niezależnie od albumu możemy być jednak pewni świetnie skomponowanych utworów, mocnych i odważnych tekstów, oraz niesamowitego wokalu.
Przetłumaczony poniżej utwór "Irresponsible Hate Anthem" pochodzi z najsłynniejszego albumu grupy - "Antichrist Superstar", wydanego w 1996. Za brzmienie albumu odpowiedzialny był lider Nine Inch Nails, Trent Reznor.
TEKST W ORYGINALE
Znaczenie słowa "Izm"
Nieodpowiedzialny hymn na cześć nienawiści
Jestem tak bardzo amerykański, że sprzedałbym ci nawet samobójstwo
Jestem totalitarny, mam aborcje w oczach
Nienawidzę nienawidzących, zgwałciłbym gwałciciela
Jestem zwierzęciem, które nigdy nie będzie sobą
Pierdolić to!
Hej, ofiaro, może mam ci znowu podbić oczy ?
Hej, ofiaro,
To ty podałeś mi kij do ręki
Jestem izmem, moja nienawiść to pryzmat
Po prostu zabijmy wszystkich i pozwólmy twojemu bogu zrobić z tym porządek
Pierdolić to!
Każdy jest czyimś czarnuchem
Wiem, że ja nim jestem, tak samo jak ty
Nie mam wystarczająco dużo środkowych palców
Nie muszę wybierać stron
Lepiej, lepiej, lepiej, lepiej tego nie mówić
Lepiej, lepiej, lepiej, lepiej się nie wygadać
Nienawidzę nienawidzących, zgwałciłbym gwałciciela
Jestem idiotą, który nigdy nie będzie sobą
Pierdolić to!
Nazwa zespołu i jednocześnie pseudonim sceniczny Briana Warnera pochodzi z połączenia dwóch symboli, pięknej Marilyn Monroe, oraz przywódcy zbrodniczej sekty, Charliego Mansona. Obie te ikony amerykańskiej popkultury zdają się zupełnie sobie przeciwne, jednak wspólnym mianownikiem, jest mrok, który zawładnął ich życiem. Marilyn przed śmiercią była uzależniona od barbituranów i alkoholu, popadała w depresje. Charles Manson, osoba ponoć o nieprzeciętnej inteligencji, człowiek utalentowany muzycznie, skończył skazany na dożywocie za podżeganie do morderstw.
Wizerunek Marilyn Manson został wykreowany tak, żeby szokować, teksty i teledyski, były intencjonalnie obrazoburcze i kontrowersyjne, zespół odsądzany był od czci i wiary, koncertom towarzyszyły pikiety i protesty. Wszystko to jednak tylko przysporzyło zespołowi i jego liderowi rozgłosu.
Muzykę Marilyn Manson ciężko sklasyfikować, ponieważ zmienia się ona wraz z każdym kolejnym albumem grupy. W wikipedii przy artykule o grupie znajdujemy następujące gatunki muzyczne: metal alternatywny, rock alternatywny, industrial metal, rock industrialny, glam metal, hard rock, gothic metal, rock gotycki. Niezależnie od albumu możemy być jednak pewni świetnie skomponowanych utworów, mocnych i odważnych tekstów, oraz niesamowitego wokalu.
Przetłumaczony poniżej utwór "Irresponsible Hate Anthem" pochodzi z najsłynniejszego albumu grupy - "Antichrist Superstar", wydanego w 1996. Za brzmienie albumu odpowiedzialny był lider Nine Inch Nails, Trent Reznor.
TEKST W ORYGINALE
Znaczenie słowa "Izm"
Nieodpowiedzialny hymn na cześć nienawiści
Jestem tak bardzo amerykański, że sprzedałbym ci nawet samobójstwo
Jestem totalitarny, mam aborcje w oczach
Nienawidzę nienawidzących, zgwałciłbym gwałciciela
Jestem zwierzęciem, które nigdy nie będzie sobą
Pierdolić to!
Hej, ofiaro, może mam ci znowu podbić oczy ?
Hej, ofiaro,
To ty podałeś mi kij do ręki
Jestem izmem, moja nienawiść to pryzmat
Po prostu zabijmy wszystkich i pozwólmy twojemu bogu zrobić z tym porządek
Pierdolić to!
Każdy jest czyimś czarnuchem
Wiem, że ja nim jestem, tak samo jak ty
Nie mam wystarczająco dużo środkowych palców
Nie muszę wybierać stron
Lepiej, lepiej, lepiej, lepiej tego nie mówić
Lepiej, lepiej, lepiej, lepiej się nie wygadać
Nienawidzę nienawidzących, zgwałciłbym gwałciciela
Jestem idiotą, który nigdy nie będzie sobą
Pierdolić to!
czwartek, 3 stycznia 2013
Down - Where I'm Going
O grupie Down już na Darciu Mordy było, jednak dziś nadarzyła się świetna okazja, żeby napisać ponownie. Ogłoszono mianowicie, że Down będzię jedną z gwiazd czerwcowego Metalfestu w Jaworznie. Czas najwyższy, Phil Anselmo z ekipą byli ostatni raz w Polsce w 2009 roku, kiedy to dali jeden rewelacyjny koncert w Krakowie.
Pochodzący z płyty Down II: A Bustle in Your Hedgerow utwór "Where I'm Going" nie należy do kanonu najbardziej znanych utworów Downa. Jest to spokojna ballada, mocno zalatująca bluesem z południa USA. Tekst traktuje o rozpadającym się związku. Phil oznajmia ukochanej, że to koniec, ponieważ on nie ma zamiaru zbaczać z drogi jaką wybrał. I bardzo dobrze, bo dzięki temu ma czas na zajmowanie się muzyką. A może ten tekst nie jest o nim? Tak czy inaczej, poniżej zamieszczam zdjęcie słynnego mordercy - Charlie Mansona. Po co? Przeczytajcie tekst, żeby się dowiedzieć...
TEKST W ORYGINALE
Tam, gdzie idę
No, nie martw się już
Pozostaw tę część siebie w przeszłości
Oddaję Ci twoją osobę z powrotem
A więc, czy powinnaś wprowadzić zmianę?
A może mogłabyś naprawić popełnione błędy?
Ponieważ ja nie zmienię wybranej drogi
A więc, czy jesteś na mnie zła ?
Co mógłbym poprawić, kochanie?
Masz większość wszystkiego dla siebie
Nienawistne zasłużenie
Oczy Charliego Mansona
Patrzą na mnie, poprzez ciebie
A więc powinienem zachowywać się, jak na mój wiek przystało ?
A może ja po prostu tu nie przynależę ?
Ponieważ ja nie zmienię wybranej drogi
Tego gdzie idę…
TEKST ORYGINALNY
Pochodzący z płyty Down II: A Bustle in Your Hedgerow utwór "Where I'm Going" nie należy do kanonu najbardziej znanych utworów Downa. Jest to spokojna ballada, mocno zalatująca bluesem z południa USA. Tekst traktuje o rozpadającym się związku. Phil oznajmia ukochanej, że to koniec, ponieważ on nie ma zamiaru zbaczać z drogi jaką wybrał. I bardzo dobrze, bo dzięki temu ma czas na zajmowanie się muzyką. A może ten tekst nie jest o nim? Tak czy inaczej, poniżej zamieszczam zdjęcie słynnego mordercy - Charlie Mansona. Po co? Przeczytajcie tekst, żeby się dowiedzieć...
TEKST W ORYGINALE
Tam, gdzie idę
No, nie martw się już
Pozostaw tę część siebie w przeszłości
Oddaję Ci twoją osobę z powrotem
A więc, czy powinnaś wprowadzić zmianę?
A może mogłabyś naprawić popełnione błędy?
Ponieważ ja nie zmienię wybranej drogi
A więc, czy jesteś na mnie zła ?
Co mógłbym poprawić, kochanie?
Masz większość wszystkiego dla siebie
Nienawistne zasłużenie
Oczy Charliego Mansona
Patrzą na mnie, poprzez ciebie
A więc powinienem zachowywać się, jak na mój wiek przystało ?
A może ja po prostu tu nie przynależę ?
Ponieważ ja nie zmienię wybranej drogi
Tego gdzie idę…
TEKST ORYGINALNY
Subskrybuj:
Posty (Atom)